piątek, 29 marca 2013

Kto pod kim dołki kopie, sam w nie wpada? rozdział 8


Witajcie~!

Nowy rozdzialik jest dzisiaj! Nie wiem czy się Wam spodoba, ale z racji tego, że poprzedni był taki krótki, ten jest dużo dłuższy.

Ach! Za każdym razem tak się cieszę, jak czytam Wasze komentarze! Ale mam do Was prośbę. Jak widzicie jakieś błędy lub niedociągnięcia w fabule – proszę piszcie! Co prawda próbuję, by jako-tako miało to ręce i nogi, ale nie zawsze mi to wychodzi, a nie zawsze widzę jak gdzieś popełniam jakieś błędy. Więc jak mi o nich powiecie, to spróbuję je poprawić i nie popełniać ich więcej. Taka nauczka na przyszłość.

Jeszcze, od razu informuję, iż nie mam pojęcia kiedy pojawi się następny rozdział „…Jak pies z kotem”, ale mam nadzieję że niedługo. Mam jeszcze taki jeden fajny pomysł na tematykę „Prima aprilis”. To będzie one-shot (kolejny już). Ale wszystko okaże się w poniedziałek. Mam nadzieję że Was nie zanudzam? Ależ oczywiście, że przynudzam. No cóż… takie życie.

A teraz zapraszam do czytania~!

 

 

Kto pod kim dołki kopie, sam w nie wpada?

Rozdział 8

 

 

Ciszę, jaka panowała wokół przerywały co chwilę przytłumione odgłosy dobiegające zza zamkniętych drzwi. Rozmowy ratowników, gdy się wymijali i szum urządzeń, pomagających odsunąć większe kawałki gruzu. Natomiast w małym pomieszczeniu nie było słychać nic, oprócz monotonnych oddechów dwójki uwięzionych. Oczekiwanie na upragnione uwolnienie gasiło skutecznie inne uczucia, które towarzyszyły im od kilkunastu godzin.

- ... Tu ekipa ratunkowa! – Nikły, ledwo słyszalny odgłos wolności, dotarł do uszu Shizuo i Izayi. - Wszystko z wami w porządku? Jesteście ranni? Odezwijcie się!

- Nic nam nie jest! - Krzyk bestii był tak potężny, że informator mimowolnie zatkał dłońmi uszy, gdy ostry dzwięk odbijał się od ścian malutkiego pokoju. - Ale pospieszcie się, bo chcemy już stąd wyjść!

- Shizu-chan nie musisz aż tak do nich krzyczeć. Na pewno cię usłyszeli. - Powiedział z wyczuwalną pretensją w głosie informator, siadając ponownie w kącie.

- Cicho siedź mendo. Chcesz stąd wyjść czy nie? Bo ja chcę być ja najdalej od ciebie. - Blondyn zmarszczył brwi, zwyczajowo szukając w kieszeni paczki papierosów.

- Ależ oczywiście, że chcę stąd wyjść. Ale po co te nerwy? - Jak zwykle w jego wypowiedzi dało się wyczuć wyższość. Oczy lśniące czerwienią i ironiczny uśmieszek, zawsze obecne na jego twarzy teraz przybrały na sile.

Shizuo zignorował pytanie, próbując usłyszeć co właśnie mówi ratownik.

-... Za chwilę dotrzemy do drzwi, więc przygotujcie się!

***

 

Ta "chwila" wydawała się dla nich wiecznością. Jednak odgłosy z czasem stawały się coraz wyraźniejsze i bliższe. W końcu drzwi otworzyły się ze zgrzytem, a Izaya i Shizuo mimowolnie zasłonili oczy dłońmi przed oślepiająco jasnym światłem latarki.

- No! Nareszcie...

- Nie ma czasu na rozmowy! - Rzucił ostro ratownik. - Uciekamy zanim wszystko się zawali. - Obrócił się, po czym zaczął przeciskać się z powrotem ku wyjściu.

Izaya stał i osłupiale wpatrywał się w jedyną możliwą drogę ku wolności. Jego czerwone oczka z chwili na chwilę robiły się coraz większe i większe, widząc jak „ratujący" ich mężczyzna przeciska się przez coś co można byłoby nazwać "korytarzykiem", ale gdyby było z osiem razy szersze! Przecież jest za wąsko! Ledwo co może przecisnąć się tamten facet i do tego idąc bokiem! Zdecydowanie jest za wąsko, za nisko, za ciasno, za mało powietrza, za mało światła, za... wszystkiego mało! Oczywiście oprócz gruz! Izaye po raz kolejny ogarniało przerażenie, którego nie był w stanie opisać. Umysł zaczęły przecinać chaotycznie pędzące myśli, oddech przyspieszył, a ciałem wstrząsnęły dreszcze, na samo wyobrażenie, że będzie musiał tamtędy przejść. Lecz wszystko to zniknęło przez jeden cichy szept i delikatny dotyk.

- Izaya… Nie bój się. Będę przy tobie, a wtedy nic ci się nie stanie… - powiedział Shizuo delikatnie chwytając go za trzęsącą się dłoń. - Ja będę szedł zaraz za tobą. Czym szybciej stąd wyjdziemy tym lepiej. - W jego głosie dało wyczuć się... troskę?

Znów to samo. Informator tak bardzo przypominał mu Kasuke... tak jak wtedy. Blondyn nie mógł pozbyć się tego dziwnego wrażenia, że powinien się teraz zaopiekować mendą. Ale przecież to jest... najbardziej nienormalne uczucie, jakie przytrafiło mu się przez wiele lat! Raz ma ochotę go ukatrupić, a zaraz potem troszczy się o niego. To jest niedorzeczne! No, ale cóż... jeśli chcą stąd wyjść to musi jakoś zmobilizować do tego tą mendę...

- Hej! - Dobiegł ich głos ze szczeliny, gdzie już prawie znikało światło latarki. - Nie ma czasu na rozmowy! Chcecie tam zostać na zawsze?! Ruszcie w końcu tyłki, do cholery jasnej!

Shizuo spojrzał wymownie na Izayę, dając tym samym do zrozumienia, że muszą iść. Brunet spojrzał na ich złączone dłonie, po czym uśmiechnął się blado.

- Trzymam cię za słowo Shizu-chan. - Szepnął i splatając mocniej ich palce ruszył w kierunku wolności.

***

 

Przeciskali się przez ciasny tunel, co chwila rozcinając sobie przypadkowo ubrania i skórę o wystające z gruzów metalowe pręty i odłamki szkła. Izaya w dalszym ciągu trzymał mocno dłoń Shizuo, jakby miało to dać upust strachowi gromadzącemu się w jego ciele.

- Uważajcie! - Ratownik szedł może ze trzy metry przed nimi i odwracał się co chwilę, by poświecić im latarką lub opieprzyć, że nie uważają odpowiednio. - Patrzcie uważniej pod nogi, bo dwa metry przed nami zacznie wystawać pełno tego pieprzonego żelastwa. Nie potknijcie się o to do cholery, bo wszystko jasny szlag trafi! Najlepiej spróbujcie w ogóle niczego nie dotykać. - Jego ton był w dalszym ciągu ostry i nieprzyjemny, jakby cały czas coś mu przeszkadzało. Co chwila rzucał w ich kierunku zdenerwowane spojrzenie. Chyba nadal nie wiedział z kim miał do czynienia.

Droga wydawała się ciągnąć w nieskończoność, a przez to, że Shizuo starał się o nic nie zawadzić, zostali jeszcze bardziej z tyłu. Co jakiś czas drogę oświetlało im nikłe światło latarki ratownika idącego dużo szybciej od nich i krzyczącego ciągle, by się pospieszyli. Cóż... Z racji tego, że blondyn był ponadprzeciętnie dobrze zbudowany, to właśnie w tym momencie to wspaniałe ciało działało na jego niekorzyść. Co chwila klął cicho, gdy materiał ubrania , które dostał od Kasuki, zostawał rozrywany na ostrych kawałkach metalu i szkła, a z nowych rozcięć na ciele sączyła się ciepła krew.

Izaya z gracją przeciskał się przez wystające kawałki betonu, starając się jak najmniej zniszczyć swoją ukochaną kurtkę. Przechodził zwinnie nad metalowymi prętami starając się nie dotknąć ani jednego. Patrzył się z uwagą pod nogi, ale dopiero po chwili zaczął zauważać, że przeszkody stają się coraz bardziej widoczne. Spojrzał w kierunku, w którym szli i głośno wciągną powietrze, widząc źródło światła. Mocniej zacisnął palce na dłoni Shizuo, by zaraz puścić ją całkowicie.

- Wyjście. - Szepnął cicho i puścił się pędem przed siebie, zostawiając z tyłu zszokowanego blondyna.

- Stój mendo! Uważaj! - Zawołał Shizuo, lecz Izaya już go nie słuchał.

Już tak niedużo brakowało do upragnionej wolności i przestrzeni! Jeszcze te kilka metrów! Kilka kroków! Już stąd widział swoją sekretarkę, kobietę odzianą w cień, lekarza w białym kitlu z uśmiechem na twarzy i resztę jego ukochanych ludzi. Już tak niedużo brakuje... Więc czemu musiał zaczepić właśnie teraz o wystający kawałek metalu? I czemu wszystko wokół zaczęło skrzypieć i się sypać? Pył przysłonił światło, skutecznie uniemożliwiając widzenie. Usłyszał głośny szczęk zginanego metalu, gruchot upadającego betonu i siarczyste przeklinanie, a potem poczuł mocne ramiona oplatające jego ciało.

Wszystko otoczyła nieprzenikniona ciemność.

***

 

- Obudziłeś się już! – Pierwszym, co zobaczył Shizuo otwierając oczy, była roześmiana twarz Shinry. – Już myślałem, że będziesz tak spał, spał i spał, a ja nie usłyszę twojej wersji wydarzeń. Tak bardzo się martwiłem! Celty zresztą też! Nie wiedziałem jak ją pocieszyć, cały czas tylko wypytywała się ratowników, jak to się wszystko skończy… - Gdy lekarz znów dostał słowotoku, blondyn zaczął rozglądać się wokół.

Czuł że był w samych bokserkach, a prawie całą resztę ciała miał obwiniętą bandażami i opatrunkami. Leżał w idealnie czarnej, miękkiej pościeli w ogromnym łóżku. Miłe uczucie, po tak długim czasie spędzonym na twardym betonie. Duży, przestrzenny pokój ze ścianami w kolorze ciepłej szarości. Czarne meble, mnóstwo półek w całości zastawionych książkami, łóżko na którym leżał, mała szafeczka nocna, stojąca po prawej stronie. Zamyślił się chwilę. Nie przypominał sobie, by ostatnio robił remont lub gdzieś się przeprowadzał…

- Shinra… Gdzie ja jestem? – Przerwał przydługi wywód lekarza na temat zmartwienia wszystkich znajomych sytuacją jaka się wydarzyła. I tak był pewien, że nikt się nim aż tak bardzo nie przemował, jak przedstawia to jego przyjaciel.

- Nie wiesz? To sypialnia Izayi. – Odparł doktorek, prowizorycznie oddalając się o kilka kroków.

- Co kurwa?! – Shizuo nie ukrywał swojego zaskoczenia i złości zaistniałą sytuacją. Spróbował się podnieść, ale… nie miał siły?! – Co się do jasnej cholery dzieje?! Dlaczego nie mogę wstać?! – Jego furia była z każdą sekundą coraz bardziej dostrzegalna, a widok potęgowała jeszcze pulsująca na skroni nerwowo żyłka.

- Nie denerwuj się tak Shizuo! – Krzyknął Shinra, próbując uspokoić agresję blondyna. – Wszystko jest w porządku! Nie przemęczaj się, bo i tak nic nie wskórasz.

- Dlaczego?!

- Dałem ci taki środek, który ma właściwości paraliżujące. Nie możesz ruszać niczym od szyi w dół. Przykro mi, ale nie było innej możliwości. Znając twój temperament, nigdy nie namówiłbym cię, żebyś leżał spokojnie w domu. Pewnie latałbyś po ulicach z tymi wszystkimi złamaniami… - Widząc zdziwioną minę Shizuo, doktorek przerwał na chwilę, zamyślił się, po czym zapytał. – Nie wiesz dlaczego jesteś tak połamany? – Widząc, że poszkodowany kręci głową na znak niewiedzy, postanowił go oświecić, uśmiechając się przy tym szeroko na wspomnienia sprzed kilku godzin. – To było najbardziej heroiczny czyn jaki w życiu widziałem! Wszystko się wali i sypie, a ty osłaniasz Izayę własnym ciałem przed lecącym gruzem…

- Co?! – Shizuo nie mógł uwierzyć, co  właśnie do niego mówiono…. Patrzył się w szoku na doktorka, próbując zrozumieć treść słów. Ja osłoniłem Izayę własnym ciałem?!

Zapanowała nieprzyjemna cisza, a w powietrzu unosiła się aura zdenerwowania i niepewności.

- Shinra skończyłeś już? – Po pokoju rozszedł się tak znienawidzony przez byłego barmana głos. – Jestem już taki zmęczo~ny. – Ziewnął przeciągle Izaya, wchodząc do pomieszczenia w czarnym, jak jego mokre włosy szlafroku. Jego wzrok zatrzymał się na łóżku. – O~! Shizu-chan się już obudził?

- Jak widzisz pchło. – Odwarknął blondyn, gromiąc wzrokiem raz jednego, a potem drugiego osobnika. Gdyby wzrok mógł zabijać… Miałby teraz na sumieniu już dwa morderstwa.

- To ja już może pójdę… - Szepnął Shinra, po czym jak najprędzej zabierając swoje rzeczy, ulotnił się z mieszkania, by tylko nie słyszeć dalszej części ich kłótni. – Izaya tylko nic mu nie zrób. - Rzucił na odchodnym i już go nie było.

- Shinra wracaj tu i zabierz mnie do mojego domu! – Krzyknął za nim Shizuo. Próbując znów nieudolnie się podnieść. Ale teraz, nie był nawet w stanie kiwnąć palcem.

- Oj~! Shizu-chan, chyba jeszcze nie jesteś do końca świadom sytuacji w jakiej się znajdujesz. – Jak zwykle na twarzy informatora gościł wredny uśmieszek. Zaczął przechadzać się po sypialni żywo gestykulując dłońmi przy wymienianiu kolejnych czynności, jakie są potrzebne do przeżycia. - W swoim domu będziesz całkiem sam. Kto ci w zmieni bandaże? Kto zaparzy herbatki? Kto nakarmi ciepłym obiadkiem? Kto pomoże ci dojść do toalety?

- Sam sobie dam radę! Zadzwoń po Dotachina, niech po mnie przyjedzie. – Shizuo był już poważnie zaniepokojony. Do czego zmierzała ta menda…

Izaya podszedł powolnym krokiem do łóżka i odrzucił pościel, odsłaniając całkowicie, spowite w bandaże ciało blondyna. W jego oczach zabłysły niepokojące iskierki.

- Shizu-chan… popatrz na siebie. Ty nawet nie potrafisz wstać w takim stanie. Będę musiał się tobą opiekować przez jakiś czas~! – Mówiąc to usiadł na łóżku, by potem położyć się na materacu.

-Chuj ci w dupę Izaya! – Shizuo już nie wiedział co ma powiedzieć. Tak bardzo chciał wrócić do swojego mieszkanka…

- Przyjemności zostawmy na potem. – Odpowiedział Izaya, potężnie ziewając, po czym wtulił się w umięśniony tors Shizuo, nakrywając ich z powrotem pościelą. Po chwili słychać było już jego spokojny i monotonny oddech, gdy spał.

Shizuo, do którego dopiero teraz dotarła treść odpowiedzi mendy, leżał z oczyma szeroko otwartymi w niedowierzaniu. CO KURWA?!

 

***************************************************************************

 

Tak oto kończę kolejny „fascynujący” rozdział perypetii naszych ulubieńców.

sobota, 23 marca 2013

Kto pod kim dołki kopie, sam w nie wpada? rozdział 7


Witajcie~!

Dzisiaj tak bardzo, bardzo króciutko, bo za chwilę jadę na imieniny do dziadka i nie mam za bardzo czasu się rozpisać. Wszyscy się spieszą, jest ogólne zamieszanie chaos… Dobra już koniec tych wymówek.

Dziękuję wszystkim osobą, które komentują. Tak się cieszę, że w ogóle ktoś czyta to co piszę…

Dobra nie zanudzam dłużej.

Zapraszam do czytania~!

 

 

Kto pod kim dołki kopie, sam w nie wpada?

Rozdział 7

 

‘Mały pokoik, a w nim dwie postaci pogrążone w nieprzeniknionej ciemności. Młodszy chłopak śpiący na drugim, starszym. Policzki malucha mokre od spływających po nich łez. Palce ściskające, jak najmocniej materiał podkoszulka brata. Dreszcze raz po raz przechodzące przez jego, na pozór spokojne, ciałko.

- Nie bój się Kasuka. Zawsze będę przy tobie. A wtedy nic ci się nie stanie… - Mówiłem cicho głaszcząc go spokojnie po głowie.’

 

Ach… Znów ten sam… Ale czemu akurat teraz? Umysł Shizuo wyłaniał się z sennych odmętów i wspomnień. Przetarł zaspale dłonią twarz, zdrapując z niej resztki zaschłej krwi. Podświadomie czuł, że coś było nie tak. Otworzył w końcu oczy. Ciemna klitka, jedna para drzwi, śpiący Kasuka, opierający głowę na jego udach... Nie! Stop, wróć! Chwycił lekko głowę intruza za włosy, przesuwając tak by zobaczyć twarz. T-to przecież Izaya! Wczepiał mocno. swoje szczupłe palce w barmańską koszulę, albo raczej w to co z niej pozostało. Śpiący na jego udach! I co teraz? Zrobić z tym coś czy nie zrobić - oto jest pytanie.

Shizuo, na tyle, na ile pozwalała mu otaczająca ciemność, zaczął dokładnie przestudiowywać twarz tej mendy. Czarne jak skrzydła kruka włosy, przykrywające trochę czoło. Krwistoczerwone ślepka, dające mu ten szalony wygląd, teraz zasłonięte powiekami. Idealny nos. Delikatne usta... Kurwa, o czym ja zaczynam myśleć?! O tej mendzie! Że... No... Że nie jest taki paskudny... oczywiście tylko z wyglądu, bo charakter to już zupełnie inna sprawa!

Brunet nagle zaczął się niespokojnie wiercić przez sen, na zmianę to rozluźniając to zaciskając dłonie ma ubraniach byłego barmana... Czyżby śnił mu się koszmar? Izaya niespodziewanie puścił materiał i zaczął w panice wymachiwać rękami, jakby próbował coś od siebie odpędzić. Oddech śpiącego przyspieszył, a z oczu popłynęły nowe łzy.

Pierwsze o czym pomyślał Shizuo, gdy informator już go puścił to, to żeby zrzucić go ze swoich ud. Ale potem... No cóż. Przypomniał mu się jego własny sen. A Izaya teraz tak bardzo był podobny do Kasuki.... No, kurde! I teraz jeszcze płacze... Jak ON wtedy... Ręka blondyna nadal wplątana w czarne włosy, zaczęła je mimowolnie przeczesywać i gładzić w uspokajającym geście. W umyśle Shizuo tłumaczył się sam przed sobą, że to tylko sytuacja kryzysowa, że trzeba się tak zachować, bo inaczej nie można. Potem, gdy będzie już po wszystkim wrócą do wcześniejszych relacji.

***

 

Izaya po prawie dwóch godzinach zaczął wiercić się ponownie, ale tym razem jednak się obudził. Duża dłoń przez cały ten czas głaskała go po głowie i oczywiście w dalszym ciągu robiła to, chyba już machinalnie. Otworzył czerwone ślepka i dopiero teraz uświadomił sobie na czym, a raczej na kim śpi. Odsunął się instynktownie, czując jak dłoń znów powraca na czoło. Usiadł obok blondyna, który jeszcze przez ułamek sekundy wpatrywał się niewidzącym wzrokiem w przeciwległą ścianę.

- I jak? Wygodnie się spało mendo? - spytał blondyn patrząc się w szkarłatne ślepa.

Izaya wpatrywał się zszokowany w Shizuo. Czy on próbuje być... miły? Dla mnie? Pierwszy raz od bardzo długiego czasu, nie do końca wiedział co powinien teraz powiedzieć.

- Tak. - Szepnął cicho, uśmiechając się, ale nie tak jak miał w zwyczaju do tej pory. Teraz był to po prostu szczery uśmieszek, bez żadnych podtekstów. Może też spróbuję być miły? Ten jeden raz? - Dzięki że mnie nie udusiłeś... - Ojć... Sądząc po wykrzywionym wyrazie twarzy Shizuo jednak chyba coś mi nie wyszło.

- Wiesz... W pierwszej chwili, gdy zobaczyłem cię jak na mnie leżysz, ledwo co się powstrzymałem. - Powiedział blondyn, chichocząc cichutko. Tak! Shizuo śmiał się przy te mendzie!

Zapadła cisza. Obydwoje wpatrywali się w siebie wzajemnie. Byli w szoku. Właśnie przed chwilą prowadzili NORMALNĄ rozmowę. Taką, która nie skończyła się latającymi przedmiotami. Taką, bez złośliwości. Taką... Jak prowadzi człowiek z człowiekiem...

Po pomieszczeniu rozszedł się dźwięk telefonu. Blondyn odwracając spojrzenie od czerwonych oczu, sięgnął do kieszeni po komórkę. Odebrał, a z urządzenia wydobył się krzyk Shinry.

- Przygotujcie się! Zaraz do was przyjdą i wyciągną stamtąd! Tylko mam nadzieję, że do tego czasu się nie pozabijacie? Wytrzymacie? - Podekscytowany głos lekarza rozbrzmiewał po całym pomieszczeniu.

- Tak, wytrzymamy. - Odpowiedział blondyn, by zaraz potem się rozłączyć i westchnąć cierpiętniczo. - Izaya, gdy tylko opuścimy to pomieszczenie... mam nadzieję że to co się tutaj działo nie wyjdzie na światło dzienne. Nie chcę, by ludzie myśleli, że w takiej sytuacji jak ta zostawiłem cię przy życiu... Rozumiesz o co mi chodzi...

 - Tak Shizu-chan, rozumiem. Ja mam dalej być bezwzględną mendą, a ty potworem Ikebukuro. - Powiedział sucho z wrednym uśmieszkiem malującym się na powrót na twarzy, ale czy w jego oczach nie był dostrzegalny błysk smutku?

 

 


poniedziałek, 18 marca 2013

Jak pies z kotem... - rozdział 1 (Shizaya)


Witajcie~!

Tak jak pisałam już wcześniej – nadal jestem chora. I do tego potwornie mi się nudzi~!

Tak więc, żeby spożytkować jakoś czas, gdy leżę w łóżku zaczęłam pisać to, co kiedyś obiecałam. Pewnie nasuwa się wam pytanie: „Dlaczego nie wstawię nowego rozdziału dołków, tylko zamieszczam takie coś?!”

No, więc już tłumaczę. Z racji tego, że mam gorączkę i ogółem kiepsko cię czuję, mózg odmawia mi trochę współpracy. Więc, by nie zepsuć klimatu, jaki panuje w dołkach, wzięłam się za to. Ale nie martwcie się! Następne dołki będą w sobotę J

Wyszło mi to dość… Dziwnie. Zresztą jak wszystko co robię.

Dodaję tak na początek. Nie wiem jak będzie z tym dalej. Jak spodoba się wam taka tematyka to będzie ciąg dalszy...
Zapraszam do czytania~!

 

 

Jak pies z kotem…

Rozdział 1

 

 



- "Shinra! Ja naprawdę nie chciałam do tego dopuścić! Przepraszam!" - Wystukałam szybko na klawiaturze PDA. Wściekłe ujadanie dobiegające z łazienki, przybrało na sile w momencie, gdy czarny kot zaczął drapać leniwie pazurami drzwi tegoż pomieszczenia.

- Celty! Jak ja mógłbym się kiedykolwiek na ciebie zdenerwować? Przecież cię kocham! Miłość wszystko wybacza! A do tego tak bezgraniczna jak moja! Więc już mnie nie przepraszaj, bo nic poważnego się nie stało! - Tak brzmiały kolejne wywody na temat jego ogromnej miłości, jaką mnie darzył. Na pewien sposób było to kochane i urocze... no, ale nie w takiej sytuacji!



30 minut wcześniej



Przyjechałam jeszcze przed powrotem Shinry. W drodze powrotnej do domu słyszałam, jak po całej dzielnicy rozbrzmiewały jeszcze echa jednej z dzisiejszych bójek kolorowych gangów. Więc mój ukochany ma pewnie teraz ręce pełne roboty, opatrując w swojej "przychodni" rannych. Ach... Pewnie wróci około północy. Szkoda. Specjalnie na dzisiejszy wieczór wypożyczyłam najnowszy film o UFO mając, nadzieję że obejrzymy go wspólnie... Więc jednak będę musiała oglądnąć go samotnie.

Ostatnio życie w Ikebukuro zaczęło przyspieszać i stawać się bardziej niepokojące. Głównym powodem było ciągłe zamieszanie wywołanie częstymi porachunkami między gangami. Zwykli ludzie, zbyt przerażeni wydarzeniami w ich najbliższym otoczeniu, wyjeżdżali na krótkie urlopy, by odpocząć od ciągłego strachu o własną skórę. Tak samo wyjechał ojciec Shinry. Ale to głównie ja nalegałam, by wziął małe wakacje. Przez swój dość... ekhm, oryginalny wygląd i zachowanie, jak zawsze pakował się w kłopoty. A potem oczywiście ja musiałam go z nich wyciągać, co odbijało się później na mojej pracy. Tak więc zostawiając swoje dziwne eksperymenty zamknięte na klucz w pokoju, pojechał gdzieś daleko i mam nadzieję, że szybko nie wróci.

Gdy już miałam zamiar włączyć telewizor, usłyszałam dźwięk dzwonka. Tylko jedna osoba, którą znałam, mogła wpaść na pomysł, by poprzez odpowiednie kliknięcia na przycisk utworzyć skoczną melodię obwieszczającą swoje przybycie.

 Podeszłam do drzwi otwierając je Izayi, który od razu prześlizgnął się zwinnie koło mnie i wpakował się do mieszkania. Rozglądnął się po salonie i usiadł na sofie.

- Pozwolisz, że poczekam na Shinre? - Podwinął rękaw czarnej kurtki, pokazując posiniaczone i obtarte przedramię. - Tak. Znowu prowokowałem Shizu-chana. To jak się denerwuje nigdy mnie nie znudzi...

Tym razem rozległ się natarczywy dźwięk dzwonka. Oczy Izayi zabłysły chorym blaskiem. Przyłożył jeden palec do ust w znaku milczenia i schował się szybko do toalety.

Ponownie otworzyłam drzwi, przypuszczając, że zobaczę za nimi Shizuo. Miałam rację. Jak zwykle po spotkaniu z informatorem, przychodził tu, by Shinra opatrzył rozcięcia, którymi obdarował go Izaya.

Skinął mi głową na przywitanie i wszedł do mieszkania.

- Jest Shinra?

- "Nie ma go, ma pełne ręce roboty po dzisiejszej bójce i nie wiem kiedy wróci. Może przyjść dopiero jutro." - To nie tak, że go nie lubiłam i chciałam, by jak najszybciej się stąd wyniósł. Po prostu miałam nadzieję zapobiec kolejnej niepotrzebnej awanturze. Najwyraźniej odczytał to subtelne wyproszenie.

- Przepraszam, że przeszkadzałem. Pozwolisz, że skorzystam jeszcze tylko z toalety? - Nie czekając na pozwolenie ruszył w tamtą stronę.

"Nie! Tylko nie to!"

Nie zdążyłam nic zrobić. Klamka ustąpiła pod naciskiem jego dłoni, a drzwi się otworzyły. W mgnieniu oka w całym mieszkaniu zawisła mordercza aura.

- Shizu-chan! - Krzyknął Izaya ze swoim firmowym uśmieszkiem malującym się na twarzy, stojąc kilkanaście centymetrów przed Shizuo, aż ociekającego furią.

Wystarczyło tylko tyle, by doprowadzić do piekła.

Następne wydarzenia nastąpiły po sobie tak szybko, jak latały miotane przez byłego barmana meble. Informator uskakiwał przed nimi, powodując tym jeszcze więcej szkód. W końcu jedna z szafek uderzyła w drzwi pokoju, które otworzyły się z hukiem. Pierwszy przebiegł przez nie Izaya, uciekając przed lecącym w jego stronę krzesłem. Potem pobiegł za nim Shizuo.

Pokój ojca Shinry.

Ważne badania.

Wstęp wzbroniony.

Zza ściany dobiegały odgłosy łamanego drewna i pękającego szkła.
To nie mogło dziać się naprawdę! Jak najszybciej wpuściłam tam swój cień, by rozdzielić ich i powstrzymać przed zrujnowaniem całej reszty mieszkania. Jednak w środku nie wyczułam ani jednej sylwetki mężczyzny.

Całe zamieszanie ucichło tak szybko, jak się pojawiło.

Pod moimi nogami błyskawicznie przeleciał nieduży czarny przedmiot, chowając się pod sofę. Przestraszona wpatrywałam się w nadal otwarte drzwi od pokoju, w których stał ogromny kundel.

SHINRA!!! RATUNKU!!!



Wspomnienia znikły tak szybko, jak się pojawiły.

Podeszłam do drzwi łazienki, wystukałam zdanie i pokazałam je kotu.

- "Izaya nie drażnij się z Shizuo."

Czarne stworzonko wpatrywało się przez chwilę w napis, potem prychnęło, obróciło się tyłem, z zadartym wysoko w górę ogonem udało się na sofę i rozłożyło na niej pańsko.
Odetchnęłam głęboko. Jak może w takiej chwili jeszcze drażnić się ze wszystkimi?

W drzwi od łazienki zastukał Shinra.

- Shizuo jeśli rozumiesz co do ciebie teraz mówię uderz ręk... łapą w drzwi. - Prawie natychmiast drzwi się zatrzęsły przyjmując na siebie siłę uderzenia. Mój doktorek jednak dzielnie kontynuował, podnosząc się szybko z podłogi po upadku. - To dobrze! A wręcz znakomicie. Wypuścimy cię stamtąd, ale pamiętaj - masz się w tym domu zachowywać jak cywilizowany człowie... znaczy się, jak cywilizowane zwierzę. - Dokończył poprawiając okulary.

Z łazienki dobiegło ostrzegawcze warknięcie.

Oj... czuję, że jak Shizuo wróci do swojej naturalnej postaci, odbędzie się długa i bolesna rozmowa... Jeśli oczywiście do niej wróci.

Usłyszałam za plecami dość dziwny dźwięk i spojrzałam w tamtą stronę. Izaya dalej leżał, lecz jego pyszczek był rozciągnięty we wrednym uśmieszku, ukazując wszystkie śnieżnobiałe, ostre kiełki. Po plecach mimowolnie przebiegło mi ciarki. Czyżby on się przed chwilą śmiał?

Nie zdążyłam jednak tego przemyśleć, bo drzwi od łazienki się otworzyły i wyszedł z nich, na czterech łapach, Shizuo. A dokładniej ogromny kundel, którego futro mogłoby się wydawać złote, gdyby nie zmieniał tego jeden dość istotny szczegół. Był teraz potwornie mokry. Idąc korytarzem zostawiał za sobą wodne ślady łap.

Wszedł do salonu, gdzie zobaczył Izayę. Czerwone oczy kota zabłysły, a uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej na widok mokrego psa.


Nawet ja musiałam przyznać, że taki widok był dość zabawny. Shizuo idąc, praktycznie potykał się o swoje łapy, nie mogąc poradzić sobie z chodzeniem na czterech kończynach. Długa mokra sierść poprzylepiała się dokładnie do całej powierzchni jego ciała, sprawiają że wyglądał ogółem dość żałośnie, a ten widok dopełniała jeszcze skapująca woda tworząca pod nim pokaźnych rozmiarów kałużę.

Kątem oka zobaczyłam, jak Shinra cały trzęsie się, a chwile potem zwija na podłodze ze śmiechu. Nie mogło to również ujść uwadze Shizuo, bo tylko spojrzał z niebezpiecznym błyskiem w oku w jego kierunku. Staną w miejscu i wyszczerzył kły.

Mojemu ukochanemu już nie było tak do śmiechu, gdy wszystko, co znajdowało się w salonie zostało pokryte kropelkami wody.

***

 

- Shizuo to co zrobiłeś wcale nie było zabawne! - Rzadko widziałam Shinre tak zdenerwowanego.

Pomagałam mu właśnie uprzątnąć bałagan, jaki powstał przy pojedynku, jak również zemście  w postaci otrząsania się z wody w wykonaniu żółtego sierściucha . Shizuo nic jednak sobie z tego nie robiąc, wskoczył jeszcze nadal mokry na sofę i przyglądał się nam uważnie. Natomiast jego już praktycznie suchy, puszysty ogon omiatał leniwie podłogę.

Było spokojnie. Aż za spokojnie.

- "Shinra, gdzie jest Izaya?" - Napisałam i podsunęłam mu ekranik pod nos.

- Wiesz Celty... Koty za bardzo nie przepadają za wodą. A on ma teraz więcej ich cech, niż ludzkich. Zresztą pewnie gdzieś się schował, zanim Shizuo zdążył zrobić nam prysznic.

Nagle dobiegła nas seria krótkich warknięć. Popatrzyliśmy w stronę, z której dobiegał dźwięk. Pies leżał dalej na miękkim meblu. Nic się nie działo, oczywiście do chwili. Spod sofy wynurzyła się mała czarna łapka uzbrojona w ostre pazurki i próbowała złapać wciąż poruszający się leniwie ogon. Gdy jej się to w końcu udało, przytrzymywała go chwilę. Lecz, gdy usłyszała ostrzegawcze warknięcie, chowała się szybko w czeluści pod sofą. Dało się jeszcze słyszeć tylko obrażone prychnięcie.
Czy oni będą zachowywać się tak przez całe swoje życie? Pokręciłam szyją w geście niezrozumienia i wróciłam do sprzątania. Shinra jednak dalej patrzył się na dwójkę zwierzaków z dziwnym uśmiechem malującym się na twarzy.

niedziela, 17 marca 2013

Kto pod kim dołki kopie, sam w nie wpada? rozdział 6


Witajcie~!

 

Czytając Wasze komentarze pod ostatnim one-shotem, byłam bardzo mile zaskoczona Waszą opinią. Szczerze, to nie myślałam, że aż tak będzie się on Wam podobał. Jestem taka szczęśliwa~!

 

Mam tylko jedno pytanko. Czy w przyszłości chcielibyście powtórzyć, taką „zabawę” w podawanie tematów jeszcze raz?

 

A teraz zapraszam do czytania~!

 

 

Kto pod kim dołki kopie, sam w nie wpada?

Rozdział 6

 

 
 

 

Mijały kolejne długie minuty, które przeradzały się w jeszcze dłuższe godziny. Shinra dzwonił jeszcze kilka razy, oczywiście przepraszając i błagając Oriharę o wybaczenie. Usilnie próbował mu wytłumaczyć, że Celty wysłała wiadomość dla jego własnego dobra. Informator pozostawał jednak nieugięty i obiecywał, że odwdzięczy się pięknym za nadobne.

 

Jak się okazało stan budynku był opłakany, a akcja ratunkowa miała potrwać, co najmniej jeszcze kilkanaście godzin. Ciężka próba cierpliwości dal pewnej osoby, która nią nie grzeszyła. Na szczęście dla Shizuo, menda teraz prawdopodobnie spała, lecz nóż profilaktycznie spoczął w wewnętrznej kieszeni kamizelki blondyna.


Od czasu "zawieszenia broni" nie rozmawiali, ani nie prowokowali się wzajemnie. Najwyraźniej oboje chcieli wyjść stąd cali, bez trwałych uszczerbków na zdrowiu. Bo przecież, w jaki inny sposób mogła się skończyć wymiana ich światopoglądów?


Nastała godzina dwudziesta trzecia. Były barman sięgnął po telefon i zaczął rytmicznie stukać w klawisze. Monotonny dźwięk przerwał cichy szept Izayi.


- Do Kasuki?


Shizuo momentalnie przerwał wykonywaną czynność.


- Skąd wiesz mendo? - Spytał, a w jego głosie dało się wyczuć nutkę zaskoczenia i rozdrażnienia.


Brunet spojrzał na niego swoimi przenikliwymi czerwonymi ślepkami.


- Jestem przecież informatorem Shizu-chan. - Uśmiechnął się słabo, lecz jak zwykle przez wszystkie jego gesty przebijała się mendowatość. - Wiem wszystko o wszystkich i wszystkim. O tobie, Shizu-chan, o twoim braciszku również. Z kim się widujecie, z kim rozmawiacie, kogo darzycie jakim uczuciem... Ale najgorsza jest chyba ta twoja... Hmmm... Jak to ująć? Ach już wiem! Ta twoja "braterska miłość" do Kasuki. Na dłuższą metę jest to po prostu niesmaczne, a wręcz obrzydliwe...


Były barman próbował zachować spokój. Starania spełzły na niczym, gdy menda zaczęła poruszać temat Kasuki. Ręce blondyna zaczęły się mimowolnie trząść, a dłonie zaciskały się raz po raz w pięści. Adrenalina zaczęła buzować we krwi, powodując przypływ nieokiełznanego szału. Zabiję go. Po prostu go zabiję! Roztrzaskam ten wszystkowiedzący łeb o ścianę, a potem resztę życia spędzę na spokojnym egzystowaniu w Ikebukuro.


Izaya nie chciał specjalnie zdenerwować Shizuo, przecież ogłosili zawieszenie broni. No... ale, jakoś tak samo wyszło. Przyzwyczajenia hodowane przez lata nie znikną, od tak. A wrodzona wredota i francowatość nie zniknie w ogóle.


Blondyn wstał i podszedł do niego, cały aż trzęsący się w przypływie gniewu.


- Izaya... - Wysyczał przez zaciśnięte zęby. Wyraźnie było teraz widać, jak dużo kosztowało go zachowanie pozorów spokoju. Chwycił bruneta za przód podkoszulka i przyparł drobne ciało do ściany. Ich twarze znalazły się na tej samej wysokości, co za skutkowało tym Izaya nie miał innego wyboru, jak tylko wpatrywać się w złote oczy przepełnione dziką furią. Wszystkie mięśnie blondyna były spięte do granic możliwości, a na czole pulsowała niebezpiecznie żyłka. No cóż... wszystkie jego ruchy przepełnione były agresją, ale i tak dalej, ze wszystkich sił powstrzymywał się, by nie zabić mendy.


A Izaya? Nawet się nie poruszył. Wisiał teraz przyciskany bestialską siłą do ściany. Uchylonymi ustami łapał kolejne hausty powietrza. Po policzku spłynęła kropla słonej cieczy. Jedna, druga, trzecia i następne. Bezlitośnie zdradzały uczucia jakie mu teraz towarzyszyły. Przerażenie, panika, desperacja i ból.


Shizuo wpatrywał się w niego przenikliwie. Czy ta menda znowu coś kombinuje? Nie... Chyba raczej nie. Ten wzrok - taki sam, jak wtedy u Kasuki... Po prostu czyste przerażenie. A teraz jeszcze ryczy...


- Kurwa mać! - Blondyn potrząsnął energicznie Izayą, lecz w taki sposób, by nie zrobić mu krzywdy. - Co ty do jasnej cholery robisz?! Spójrz na siebie. Zachowujesz się tak, a przecież jesteś... - Jesteś tym pieprzonym kretynem, który przez całe swoje życie bawi się i wykorzystuje ludzi bez skrupułów. Podła menda żerująca na emocjach innych i doprowadzająca ich do ostateczności. Jesteś przecież Izaya Orihara - mój największy wróg! Tak właśnie chciał powiedzieć, ale powstrzymał się widząc co dzieje się z brunetem.


Izaya łapczywie łapał powietrze ustami, jakby miały to być już jego ostatnie chwile. I pewnie myślał, że były. Małe i do tego ciemne pomieszczenie, wrażenie że ściany się zapadają, powodując zmniejszenie ilości niezbędnego do życia powietrza. Ogarniające umysł coraz większe przerażenie i strach - choć Orihara jest największym skurwielem bez sumienia, to niestety, ale te dwa uczucia towarzyszyły mu właśnie w takich sytuacjach. A do tego jeszcze ON! Jego największy wróg przypierający go bezlitośnie do ściany. Koniec jest już bliski, ale przecież to ja to spowodowałem... Przymknął czerwone ślepka, nie chcąc widzieć tej burzy uczuć w oczach bestii.


Gdy szalona czerwień zniknęła za powiekami, blondyn dalej przypierał go do betonowej płyty. Jak tak by się zastanowić, to ta menda nie była teraz jakoś szczególnie niebezpieczna. Można nawet pokusić się o stwierdzenie, że przez ogarniające go uczucia jest po prostu bezbronny. Teraz Shizuo miał całkowitą władzę nad jego życiem, w kieszeni nóż sprężynowy, a w ciele niewyobrażalną siłę. A on? Wisiał bezradnie, ostatkami sił czepiając się życia.


Jedna z ranek na policzku otworzyła się ponownie i krew tej mendy znów plamiła ubrania byłego barmana. Teraz tak niedużo brakowało, by ukatrupić tą pluskwę. Wystarczy jeden odpowiedni ruch i będę wolny! Ale co powiedzą Shinra, Celty i inni? Nazwą mnie potworem? Bestią bez człowieczeństwa? Przypomniała mu się groźba lekarza."Jeśli zrobisz cokolwiek Izayi, przestanę ci robić mieszanki uspokajające." A co by się stało, jakby w końcu zabił tą larwę? Oni nie potrafią tego zrozumieć. Uczucia czystej nienawiści jakim darzy TĄ osobę. Oni by mu tego po prostu nie wybaczyli.


Spojrzał ponownie na Izayę. Skorupy zaschłej krwi, nawet w takim mroku były doskonale widzialne na jego jasnej cerze. Usta w dalszym ciągu łapały panicznie powietrze. Serce biło jak po wyczerpującym sprincie. Kończyny drgały przy ogólnym drżeniu całego ciała.


- Izaya... Zabiję cię. Ale niestety nie teraz. - W głosie Shizuo dało się słyszeć nutę zawodu i smutku.


Delikatnie, oczywiście w miarę jego indywidualnych możliwości, usadził mendę na podłodze tak, by plecami opierał się o ścianę. Sam usiadł obok, usiłując uspokoić swój napad agresji.

Teraz głęboki wdech i wydech. Szwy kamizelki i koszuli zaczęły niebezpiecznie trzeszczeć, grożąc popękaniem. MNIEJSZY głęboki wdech i wydech. I tym sposobem jego górna część odzieży została uratowana przed bezlitosnym rozerwaniem wypełnionych po brzegi powietrzem płuc.


W powietrzu było słychać tylko dwa oddechy. Jeden dość głęboki, powolny, drugi natomiast przyspieszony i płytki. Cisza otoczyła ich ponownie, szczelnie niczym kokon, uspokajając pędzące myśli i uczucia. Oboje pogrążyli się we śnie.

czwartek, 14 marca 2013

“With no-one wearing their real face” (Shizaya one-shot; +18)


Witajcie~!

Tak jak już wcześniej pisałam, mija dziś równiutko miesiąc od opublikowania mojej pierwszej notki na tym blogu. Tak więc, jak obiecałam wstawiam z tej okazji one-shota. Oczywiście jak zawsze shizaya.

UWAGA! Występuje scena gwałtu i seksu. Tak szczerze powiedziawszy pierwszy raz opisuję takie "sceny". Proszę nie bądźcie tylko na mnie źli, starałam się jak mogłam, ale wyszło jak wyszło. Ale obiecuję, że następnym razem będzie lepiej!

Dla informacji: pod tekstami w języku obcym są polskie tłumaczenia.  Ja osobiście jestem „nie języczna”, więc przepraszam jak będą jakieś niedociągnięcia, bo tekściki ściągałam ze storn internetowych.

Starałam się wpisać jak najwięcej cytatów z tekstów, ale nie chciałam także z nimi przesadzać. Tak więc jest ich tyle ile jest, a wszystkie osoby, których fragmentów nie napisałem szczerze przepraszam. Postaram się jakoś odkupić winy!

Co by tu wam jeszcze napisać...? Znowu jestem chora. A tak dokładniej to już od poniedziałku. Czuję się, delikatnie mówiąc, do dupy, ale dopiero dzisiaj postawiłam się rodzicom i powiedziałam, że nie pójdę do szkoły. Niestety oni wychodzą z założenia, że jak nie mam gorączki, a się źle czuję i nie chcę iść do szkoły, to oznacza że symuluję.

Tak więc leżę teraz w łóżeczku i zastanawiam się, co wam tu jeszcze napisać, perełki wy moje. Może już lepiej nic? Pewnie za każdym razem straszę was tymi moimi wyżaleniami w przydługich wstępach. Naprawdę przepraszam!

Za chwilkę będę już cichutko, więc wytrzymajcie jeszcze kilka sekund tych męczarni!

Tak więc: ZAPRASZAM DO CZYTANIA~!

 

 

“With no-one wearing their real face”

“Nikt nie ukazuje swojego prawdziwego oblicza”

 

 

Krwawiłem. Cholernie mocno krwawiłem, jak jeszcze nigdy w życiu. Głębokie rozcięcia, dziury po kulkach, chyba złamana ręka. Obezwładniający ból rozchodzący się po całym ciele. Tak, już kolejny skurwysyn mnie bezlitośnie gwałcił. Nie miałem już siły się wyrywać. Mój nóż leżał niedaleko przede mną, lecz moja ręka i tak by go nie dosięgła.

- Może w końcu zdechniesz, pieprzona gnido! – Krzyczał mi do ucha oprawca, wbijając się jeszcze gwałtowniej. Z moich ust wyrwały się kolejne nieartykułowane dźwięki. Na samym początku, gdy mnie dogonili, kląłem i groziłem wymachując swoją bronią. Teraz już tylko krzyczałem z bólu, gdy czułem jak bezlitośnie moje wnętrze jest rozrywane.

- Krzycz jeszcze głośniej! – Pchnięcia stawały się jeszcze bardziej brutalne. – Odpłacisz się nam za to co zrobiłeś w przeszłości…!!!

Nagle wszędzie zaczęły rozbrzmiewać przeraźliwe krzyki, szybki i chaotyczny tupot butów słyszalny zaraz przy mojej twarzy. 

Uchyliłem powieki. Teraz leżałem plecami na twardym betonie. Krople zimnego deszczu leniwie obmywały moje zbrukane, posiniaczone i krwawiące ciało. Więc tak ma wyglądać mój koniec?

Padł na mnie cień. Pewnie jakaś nowa osoba przyszła wlać we mnie wszystkie swoje żale, za to uczyniłem jej w przeszłości. Mój wzrok zaczął się rozmazywać. Zimno ogarniające całe ciało. Tak! Właśnie tak! Nie dam kolejnej osobie tej satysfakcji, by słyszała jak krzyczę z bólu! Tak… To będzie moja ostatnia złośliwość… Opuściłem powieki i dałem się porwać w potężny nurt mroku.

„Hikari to yami ga mugen ni yureru tenshi ga akuma to odoridasu”

“Kienai n da Spiritual pain Where do we go?”

 

„Światło i ciemność pogrążone są w wiecznym drżeniu, anioły tańczą z demonami”

Duchowy ból, który nie chce zniknąć, dokąd się udamy?”

 

***

Specjalnie wybrałem mieszkanie w najspokojniejszej części Ikebukuro. Nieduże, ale przytulne, w małej, starej kamieniczce. Na co dzień było tu cicho i właśnie dzięki temu mogłem zachować swoje wewnętrzne opanowanie.

Po całym dniu ciężkiej pracy powróciłem do swojej oazy. Mam wrażenie, że coraz więcej osób popada w długi.  Jest to, niestety równoznaczne z tym, że Tom-san ma coraz więcej pracy. No, a ja wtedy muszę cały czas być przy jego boku. Taki jest oto los ochroniarza. Teraz byłem już tak zmęczony, że nie byłem już nawet głodny. Poszedłem tylko wziąć szybki prysznic. Po kilku minutach wyszedłem z łazienki w szarych luźnych spodniach, a z pasm włosów skapywały jeszcze kropelki wody. Wszedłem do sypialni i uchyliłem okno. Piękna, lecz jeszcze chłodna wiosenna noc.  Wszedłem do łóżka i zanurzyłem się w miękką pościel.

Tylko ja, ciepłe łóżko i błogi sen. Spokój, cisza, ciepło i krzyki… Jakie kurwa mać krzyki?! Zakryłem poduszką głowę, by już tylko móc odpłynąć w krainę sennych fantazji. Przewracałem się z boku na bok, już chyba dobrą godzinę. Niepożądane dźwięki jednak coraz bardziej nasilały się i z każdą sekundą były coraz głośniejsze. Czemu?! Pytam się czemu, jak gdzieś mają kogoś zabijać, to muszą robić to akurat pod moimi oknami?! Jeszcze chwila a nie wytrzymam!

Wyskoczyłem z łóżka i dopadłem okna. Opuściły mnie już resztki dotychczasowego spokoju. Jak nie zamkną tych przeklętych mord to ich zaraz pozabijam! Przygotowałem już na parapecie podręczną amunicję, w postaci różnych twardych przedmiotów, by wymusić na tych gnidach ciszę nocną. Trzymając pierwszy pocisk, przyjrzałem się temu co działo się poniżej. Nic nowego. Grupka jakichś facetów z nożami, pałkami, pistoletami lub innym badziewiem. Lecz oni byli jedyni tylko dodatkiem do tego, co działo się w centrum utworzonego przez nich okręgu. Na samym środku ciemnej alejki jakiś facet gwałcił innego. Więc to krzyki tego pod nim odbijały się echem w ulicach! Gościu wbił się w niego jeszcze kilka razy przy akompaniamencie głośnego kwilenia. Najwyraźniej skończył to co miał zrobić, bo zadowolony odszedł od bruneta, kopiąc go jeszcze boleśnie na pożegnanie. Nie mogę uwierzyć! Dopiero teraz rozpoznałem ofiarę tych wydarzeń – na betonie leżał Izaya!

 

“So will you please show me your real face”
“Cos I only need your name to call the reasons why I fought”

„Wiec proszę pokaż mi swoją prawdziwą twarz
Ponieważ potrzebuję tylko twojego imienia, by dowiedzieć się w imię czego walczę”

 

Nie wiem dlaczego, ale poczułem gniew. Nikt mnie jeszcze, nigdy tak nie wkurwił! Nawet ta menda swoimi zagrywkami.

Bestia znów wzięła górę nad człowieczeństwem. Nie wiem kiedy się tu znalazłem, ale właśnie teraz stałem na deszczu nad bladym ciałem. Nóż odrzucony gdzieś na bok, porozrywane ubrania, z jego ukochanej kurtki zostały już tylko szczępy. Przez mokry materiał doskonale widoczna była posiniaczona skóra, jak i pełno przecinających ją ran. Oczy zamknięte, wyraz twarzy wykrzywiony grymasem ogromnego bólu. Krople zimnego deszczu zmywające leniwie krew i ślady spermy, brukające to drobne ciało.

I co mam teraz niby zrobić? Dobić go do końca, żeby nie marnował już nikomu życia? Zabić go bezbronnego? Pokusa jest tak wielka… „Jesteś jak potwór Shizu-chan!” Zabrzmiały mi w umyśle jego słowa. Wtedy wszyscy zgodzą się z tym co powiedział…

- No kurwa mać! – Zakląłem na głos, a ściany zaułka odbiły tylko ten dźwięk, zwielokratniając go.

Tak! Wiem! Zdzwonię do Shinry i on zajmie się tym, żeby to gówno się tutaj nie zaczęło rozkładać. Sięgnąłem do kieszeni, ale nie natknąłem się na twardy przedmiot. Popatrzyłem w dół. Stałem boso, tylko w tych przeklętych szarych spodniach… Poszedłbym do mieszkania po telefon, ale nie mogę tu tak zostawić tej mendy… Shinra, by mi nie wybaczył, gdyby się dowiedział, że zostawiłem go w takim stanie na środku ulicy.

Uklęknąłem delikatnie dotykając jego ciała. Takie drobne i kruche… a pomyśleć, że nosi w sobie tak bezlitosne stworzenie. Nie do końca wiedziałem jak go chwycić, by nie ucierpiał jeszcze bardziej. W końcu wziąłem go ostrożnie na ręce. Starałem się nie myśleć i wmówić sobie, że jest to każda inna osoba, tylko nie ta menda. Niosąc go po schodach czułem, jak jego ciepła krew plami moją skórę lub skapuje na podłogę.

Wszedłem do mieszkania, otwierając drzwi kopniakiem. Na szczęście pozostały w zawiasach. Poszedłem od saloniku i ułożyłem pasożyta na kanapie. Zapaliłem światło, by poszukać telefonu, lecz mój wzrok spoczął na jego ciele. Teraz wyglądało jeszcze gorzej niż wcześniej. Jeszcze bledsze niż zazwyczaj, poznaczone krwawymi śladami i lepką substancją. Z miejsca, w którym używali sobie tamci faceci, sączyła się ta sama gęsta ciecz, lecz o czerwonym zabarwieniu.

Po piętnastu minutach poszukiwania w końcu znalazłem komórkę. Zastanawia mnie tylko dlaczego jak wybierałem numer, tak bardzo trzęsły mi się dłonie? Przecież nie odczuwałem teraz  gniewu…

“That you're wicked and divine
You may be a sinner
But your innocence is mine”

 

“Jesteś niegodziwy i boski
Możesz być grzesznikiem
Ale twoja niewinność jest moja”

 

***

 

Izaya leżał już u mnie trzeci dzień. Nadal nie odzyskiwał przytomności. Po tym jak zadzwoniłem do Shinrai, lekarz wraz z Celty zjawił się po jakichś dziesięciu minutach. Wpadł jak burza do mieszkania, a widząc stan pasożyta od razu zabrał się do roboty, natomiast bezgłowa kobieta stojąc nadal w przedpokoju, dopytywała się, jak dokładniej przebiegała cała sytuacja. W pewnym momencie, gdy Shinra ją zawołał, by mu pomogła, weszła do salonu. Ale nie zrobiła nic więcej. „Patrzyła się” tylko w nagie, już prawie całkiem białe ciało. Potem ja musiałem pomóc doktorkowi opatrzyć mendę.

Gdy Shinra doprowadził stan Izayi do podstawy, czyli po pozaszywaniu, wyjęciu kulek i jeszcze wielu innych czynnościach, poprosił mnie na „przedyskutowanie” sprawy.

- No, o co chodzi? – Spytałem na wstępie, już powoli wyczuwając kłopoty.

- Shizuo, wiem że go nienawidzisz, ale to co dla niego zrobiłeś jest godne podziwu. Nie spodziewałem się, że będzie cię stać na coś takiego. – Zaczął, wyraźnie dumny, lecz trochę zdenerwowany, co objawiało się dość chaotycznymi ruchami całego ciała. Celty stała tylko obok i kiwała kaskiem na znak potwierdzenia słów ukochanego. – Ale… Niestety, przykro mi, ale w takim stanie nie możemy go nigdzie przewieść, no i… będzie musiał zostać u ciebie kilka dni, dopóki jego stan się nie poprawi. Możemy go tu zostawić, prawda? – Spojrzał błagalnym wzrokiem.

 Tak więc dalej ten pasożyt był u mnie. W pierwszy dzień poszedłem do pracy, a Shinra z Celty się nim opiekowali. Cóż… Potem lekarz dostał jakiś ważny telefon i dziwnym trafem musiał jechać na jakąś wyspę tropikalną, by jakiemuś tam szefuńciowi przerobić twarzyczkę. Pojechała z nim również Celty. Można więc uznać, że pojechali „przy okazji” na wakacje, sądząc po ilości rzeczy, jakie ze sobą zabrali. A ja siedziałem teraz na niepłatnym urlopie przy tej mendzie.

***

„Kotae o sagashiteita n da ate mo naku samayoinagara
Ikusen-oku no karamiau Elements (I feel) shikou no naka de”

„Poszukiwałem odpowiedzi, wędrując bez celu
Setki tysięcy milionów elementów, (czułem jakby) kotłowały się w moich myślach”

 

Zewsząd otaczało mnie przyjemne ciepło i spokój, ale również nieprzenikniona ciemność. Czy rzeczywiście umarłem?

Zewsząd słychać było delikatny szept. Nie rozróżniałem poszczególnych słów, ale samo słuchanie barwy tego głosu sprawiało mi przyjemność. Ten ktoś mówił, mówił i mówił, a ja wiernie słuchałem.

- …When I thought that I fought without a cause
You gave me a reason to try…

- …We were one with our destinies entwined…

 - …And we fought to believe the impossible…

(- …Kiedy myślałem, że walczę bez większego sensu
Ty dałeś mi powód by spróbować…)

(- …Byliśmy jedyni z naszym poplątanym przeznaczeniem…)

(- …I walczyliśmy wierząc w to co niemożliwe…)

Czyżby to był głos… nie, to przecież niemożliwe! Shizu-chan miałby do mnie mówić? I to jeszcze tak? Nigdy w to nie uwierzę! No, ale to niezaprzeczalnie jego głos! Dlaczego staje się coraz cichszy?! Nie! Shizu-chan nie odchodź! Nie zostawaj mnie samego!

 

Shizu-chan!                        Shizu-chan!                      Shizu-chan!

Nie zostawiaj mnie samego!

Shizu-chan!                            Shizu-chan!                       Shizu-chan!

Shizuo…

 

Krzyki dalej odbijały się echem w mojej głowie, lecz żaden najwyraźniej nie opuścił ust. Głos Shizuo nie był już wcale słyszalny. Odszedł zostawiając mnie samego…

- Izaya…? Izaya!

Jednak jest! Spróbowałem otworzyć oczy. Nie udało się. Dopiero za którymś razem ciężkie powieki podniosły się lekko, a mnie oślepiło sztuczne światło żarówki.

 

“Key of The dark umareyuku kizuna ga hane hirogete”

“Key of The light netsu obite mirai ga sasou”

„Klucz do ciemności, nasza nowo narodzona więź rozkłada swe skrzydła”

„Klucz światła, zaprasza nas przyszłość o posmaku namiętności”

 

Shizu-chan siedział na krześle przy łóżku i spoglądał na mnie badawczym wzrokiem. Jego blond włosy jak zawsze były w nieładzie, jednak zamiast stroju barmana miał na sobie zwykłe jeansy i luźny podkoszulek. Zacząłem rozglądać się wokół. Pokój, w którym leżałem nie był mój, jak również i łóżko, które zajmowałem. Jak się tu znalazłem? Co się stało? Dlaczego wszystko tak cholernie mnie boli? Takie i jeszcze wiele innych pytań cisnęły mi się na usta, lecz gdy chciałem zadać którekolwiek z nich, potrafiłem wydobyć z siebie tylko jakiś dziwny charkot.

- Ach… - Odetchnął cierpiętniczo Shizu-chan, słysząc moje próby porozumienia się. – Wypij to. – Rozkazał podając mi kubek z  ciepłą cieczą. Popatrzyłem na niego podejrzliwie. – Pij już. Niestety nie jest to trutka, tylko lekarstwo od Shinry. Tak, był tutaj i cię opatrzył. Nie, ja ci tego nie zrobiłem. Tak, jesteś w moim mieszkaniu. – Odpowiadał na moje nieme pytania spokojnie. – Pamiętasz co się stało zanim znalazłeś cię w tej alejce nocą?

Wspomnienia, jak i odpowiedzi na wszystkie wątpliwości, uderzyły we mnie niczym piorun. Ucieczki zaułkami, pobicie, jak i wielokrotne gwałty na mnie. Ale co było potem, już nie pamiętałem. Spojrzałem na Shizu-chana, jednak on uciekał gdzieś wzrokiem.

- Izaya… Oni robili to tobie pod moim oknem. Tak widziałem… trochę… - Jego twarz oblał rumieniec. Zresztą tak samo jak i moją. – Oni… no… uciekli, jak mnie zobaczyli. Potem przyniosłem cię tutaj i zadzwoniłem po Shinre. Jak już wcześniej mówiłem, przyjechał i opatrzył cię, ale uważał, że twój stan jest za kiepski, by cię przewozić do niego. Tak więc leżysz w moim łóżku trzeci dzień…

Wytrzeszczyłem oczy. Więc nieświadomie pasożytowałem na nim już od kilku dni i on nic mi nie zrobił? Nie! Przepraszam!  Przecież coś zrobił – zaopiekował się mną. Myśli i uczucia kotłowały się w mojej głowie, jak jeszcze nigdy w życiu. Na ścianie zauważyłem lustro. W lustrze odbicie istoty nienaturalnie bladej poobwijanej bandażami. Rozczochrane czarne włosy i podkrążone oczy. Gdzieniegdzie spod opatrunków wystawały mniejsze zadrapania, a praktycznie resztę ciała pokrywały żółto-fioletowe siniaki. Tak oto teraz wyglądał wielki informator i najzłośliwszy manipulator jakiego ziemia nosiła – Izaya Orihara.

***

“I want to reconcile the violence in your heart
I want to recognise your beauty's not just a mask
I want to exorcise the demons from your past
I want to satisfy the undisclosed desires in your heart”

 

„Chcę pogodzić przemoc w twoim sercu
Chcę zobaczyć, że twoje piękno nie jest tylko maską
Chcę wypędzić demony z twojej przeszłości
Chcę spełnić nieujawnione pragnienia twojego serca”

 

Minął już ponad tydzień odkąd Izaya odzyskał przytomność.

- Izaya-kun! – Krzyknąłem przez zaciśnięte zęby. - Gdzie jest moja koszula?

- Ach… Shizu-chan! Bądź trochę ciszej. Nie widzisz, że pracuję? – Uśmiechnął się wrednie w moją stronę, leżąc na sofie, szczelnie owinięty kocem i sprawdzając coś w laptopie. Westchnąłem tylko cierpiętniczo.

Tak. Odkąd się obudził mieszka u mnie. Shinra kazał mi się nim opiekować póki nie wróci z wyjazdu i nie sprawdzi jego ran, a Kadota przywiózł kilka rzeczy codziennego użytku. Tak więc menda gra mi na nerwach już od ponad siedmiu dni, a ja nie nic mu zrobić.  Szczerze powiedziawszy, to chciałbym go już stąd wykopać na zbity pysk. Rozcięcia już mu się chyba prawie zagoiły, przynajmniej te, które nie były schowane pod ubraniem… Gdy teraz spojrzałem ponownie na tego pasożyta, moją uwagę przykuł kawałek białego materiału wystający spod koca.

- Izaya…. – Podszedłem do sofy i szybkim ruchem zerwałem pierzynę mendy. – Zdejmuj to z siebie. – Prawie wysyczałem, wskazując palcem moją koszulę, którą miał na sobie.

- Ale Shizu-chan! Wszystkie moje ubrania są już brudne! A nie będę przecież chodził nago! – Odpowiedział z firmowym uśmieszkiem, aż ociekającym wredotą i udawanym zawstydzeniem.

- Powiedziałem ściągnij to!

- Jak tak bardzo chcesz tą koszulę, to sam mi ją zabierz! – Krzyknął tylko i poderwał się z materaca uciekając przede mną.

Puściłem się za nim w pogoń. Już przez ten czas chyba przyzwyczaiłem się do tego, że panoszy się po moim mieszkaniu, jakby należało do niego. Notorycznie pije moją kawę z mojego ulubionego kubka, wyjada moje jedzenie z mojej lodówki, śpi na mojej sofie i korzysta z wielu innych moich rzeczy. Tak jak w tym przypadku. I o dziwo zaakceptowałem już to. Zawsze, gdy wracałem po pracy, witała mnie przytłaczająca ciemność i cisza.  A teraz? Choć cały czas spędzałem na pilnowaniu tej mendy, mam dziwne wrażenie, że chyba nawet lubię z nim przebywać. Ma takie coś, co przyciąga do niego…

- Mam cię! – Krzyknąłem łapiąc go za bark.

On jednak spróbował cię wyrwać, śmiejąc się przy tym z rozbawienia, widząc moją nieudaną próbę odzyskania ubrania. Nasza szarpanina skończyła się na tym, że teraz leżał pode mną na podłodze w przedpokoju. Rozpięta koszula ukazywała jego blady, owinięty jeszcze w kilku miejscach bandażami tors. Unosząca się szybko klatka piersiowa, mięśnie rysujące się pod delikatną skórą. Jego lekko uchylone usta, policzki oblane delikatnym rumieńcem, w oczach jakiś dziwny błysk. Boże, o czym ja myślę?!

- Shizuo… - Szepnął cichutko łącząc nasze usta w pocałunku.

 

 „Furueru kono tamashii nukumori no Chemistry”

„Ma dusza drży pod wpływem ciepła jakie wytwarza chemia między nami”

 

***

Nie wiem co się ze mną dzieje. Zaczęło się to odkąd usłyszałem jego głos wyciągający mnie z tej nieprzeniknionej ciemności.  A potem? Mieszkam z nim już  tydzień. Obserwuję w codzienności, wyprowadzam z równowagi, podkradam rzeczy. Po prostu się z nim dobrze bawię. Ale kiedy ta zabawa przerodziła się  w takie uczucie? Leżałem podparty na łokciu, palce drugiej ręki wplatając w jego blond włosy. Całowałem tego potwora, a on całował mnie. Drapieżnie, władczo, namiętnie. Wyzwalaliśmy wszystkie uczucia jakie w nas do tej pory drzemały. Czułem uderzenia gorąca, opanowujące moje ciało. Shizuo oderwał swoje ciepłe usta od moich, teraz obdarowując pieszczotami moją szyję i obojczyki. Tak niewiele było mi potrzeba, bym wił się z rozkoszy pod jego ciałem. Czułem pieszczotliwy dotyk mocnych dłoni, błądzących po rozpalonej skórze. Badały moje ciało zjeżdżając coraz niżej i niżej, aż w końcu jedna z nich zatrzymała się pod szarymi bokserkami na pośladku. Instynktownie zadrżałem przypominając sobie wspomnienia z zaledwie dziesięciu dni wcześniej, gdy byłem tam dotykany i gwałcony. Tak. Izaya Orihara czuł strach przed tamtym potwornym bólem. Shizu-chan, co prawda, nie jest żadną z tamtych osób, ale za to jest nieokiełznaną bestyjką. Co się stanie, jeśli po prostu nie ujarzmi swojej olbrzymiej siły i będę przeżywał powtórkę z rozrywki?

“I know you've suffered
But I don't want you to hide
It's cold and loveless
I won't let you be denied
Soothing
I'll make you feel pure
Trust me
You can be sure”

 

„Wiem, że cierpiałeś
Ale nie chcę żebyś się ukrywał
To było zimne i bez miłości
Nie pozwolę ci temu zaprzeczyć
Kojąco
Sprawię, że poczujesz się czysty
Zaufaj mi
Możesz być tego pewien”

 

Shizu-chan jakby słysząc moje myśli, przerwał pieszczoty i spojrzał mi głęboko w oczy. Nie musiał wypowiadać już żadnych słów, by mnie uspokoić. Jego oczy mówiły za niego. Będzie delikatny. Będzie czuły. Nie skrzywdzi mnie.

Oplotłem się kończynami wokół jego umięśnionego ciała. Tak, o to właśnie mi chodziło. O poczucie bezpieczeństwa i miłości. On obdarowywał mnie obydwoma  tymi uczuciami. Zaczął się podnosić, a ja przywarłem do niego jeszcze mocniej. Zaśmiał się tylko cicho pod nosem i skierował swoje kroki w stronę sypialni, obejmując mnie ramionami. Ułożył delikatnie na łóżku, nie przestając pieścić mojego ciała. Podsunął mi swoją dłoń do ust, bym dokładnie nawilżył trzy palce. Bawiłem się nimi językiem, dotąd aż nie stały się odpowiednio wilgotne. Wyciągnął je. Poczułem dotyk jego drugiej ręki na mojej pulsującej już od dawna męskości. Zaczął ją z początku masować, potem sunąć naprzemian w górę i dół. Syknąłem z zaskoczenia, gdy zagłębił we mnie pierwszy palec. Oczywiście zaraz dołączył drugi i trzeci, przygotowując delikatnie, lecz stanowczo moje wnętrze. Wiłem się i pojękiwałem z rozkoszy jaką dawał mi mój kochanek. Miałem wrażenie, że za chwilę cały spłonę z ogarniającej moje ciało przyjemności.

- Shizu-chan... wejdź... we... mnie - Wyszeptałem pomiędzy kolejnymi głośnymi jękami.

On tylko poparzył na mnie, tymi przenikliwymi złotymi oczami i uśmiechnął delikatnie całując mnie na powrót w usta. Usłyszałem metaliczny dźwięk rozpinanego zamka spodni, które zaraz wylądował na podłodze z resztą niepotrzebnych już teraz ubrań.

W końcu wyciągnął ze mnie palce zastępując je swoją twardą męskością. Poczułem, jak rozpycha i wypełnia mnie w całości, ale temu przyjemnemu uczuciu towarzyszył również straszliwy ból. Zacisnąłem dłonie w jego blond włosach, a po policzku zaczęły spływać słone łzy. On widząc moje cierpienie zastygł w bezruchu, dając mi czas na rozluźnienie się. Trwało to tylko chwilę, bo zaraz zaczął ponownie drażnić moją męskość, poruszając przy tym delikatnie swoją. Z moich ust ponownie wyrwały się jęki rozkoszy, kiedy potarł to wrażliwe miejsce wewnątrz mnie. Słysząc to zaczął poruszać się szybciej i bardziej zdecydowanie, za każdym razem drażniąc ten czuły punkt. Po chwili poczułem drżenie własnych mięśni i uczucie, jakbym zaraz miał się roztopić.

- Shizu-chan... ja... zaraz... - Nie zdążyłem dokończyć, bo z moich ust wyrwał się jęk spełnienia.

Shizu-chan wykonał jeszcze kilka szybszych ruchów, wzmacniając tym mój orgazm i sam doszedł wewnątrz, po czym opadł na mnie zmęczony. Trwaliśmy tak jeszcze kilka chwil i ciszy, uspokajając swoje oddechy. Potem podniósł się i położył obok mnie.

- I co teraz będzie? - Spytałem szeptem, jakbym bał się, że mogę nas tym wyrwać z tej fascynującej chwili.
- No... - Zawahał się Shizu-chan. - Co powiesz na to, żeby zostało tak jak teraz? No... Wiesz… Żeby było już zawsze, tak jak przez ten tydzień? Ty… i ja? - Spojrzał na mnie z nadzieją w oczach i rumieńcami na policzkach.

- Chyba śnisz! - Krzyknąłem, śmiejąc się opętańczo. W jego oczach dostrzegłem ukłucie bólu. Równocześnie zamilkłem, czując wyrzuty sumienia. Wtuliłem się w niego szybko, nie chcąc oglądać już dłużej tego szkaradnego uczucia. - Ale musi to być w takim razie bardzo piękny sen, prawda? Więc może przeistoczymy go w rzeczywistość?

 

“Trust me
You are the one”

„Zaufaj mi
Jesteś tym jedynym”

 

 

 

*** The end ***