piątek, 31 maja 2013

Przeżyją tylko najsilniejsi (one-shot)





Witajcie~!

Oj… Długo mnie tu nie było. Nie wiem czy się ucieszycie, ale przychodzę do Was z one-shotem. Niestety… nie wiem, jak go mam go określić… Zobaczycie, jak go przeczytacie.

Jak miałam tylko trochę czasu, to czytałam sobie Wasze komentarze, które zostały zamieszczone od czasu kiedy mnie nie było. Tak się z nich wszystkich cieszę~! I chyba tylko to dawało mi motywację do nauki.

A teraz jeszcze ogłoszenia parafialne:

Jak powszechnie jest wiadomo, klasyfikacja kończy się 14 czerwca, więc do tego czasu na pewno nie pojawią się nowe rozdzialiki. Przykro mi. Po prostu jestem zawalona robotą, a tego one-shota wstawiam tylko dlatego, że po kawie nie mogłam spać w nocy. Ale za to spróbuję zamieścić coś około 15 lub 16 czerwca. Potem jadę na tygodniowy plener i jak tylko będę miała tam dostęp do Wi-fi, to spróbuję wstawić coś nowego. Potem rozdziały powinny pojawiać się już regularnie.

A teraz…

… zapraszam do czytania~!

 

Przeżyją tylko najsilniejsi

 

Ostatnio ktoś zadał mi banalne pytanie.

- Dlaczego?

Stając koło niego na krawędzi dachu budynku, odpowiedziałem bez namysłu.

- Bo was kocham.

Wyprostowałem rękę. Delikatnie, jakby z namaszczeniem i czcią, dotknąłem jego pleców.

Potem patrzyłem już tylko na rozciągającą się pode mną ciemność i kontrastującą z tym mrokiem, wolno spadającą sylwetkę. Chwilę później dało się słyszeć nieprzyjemny chrzęst roztrzaskujących się kości i odgłos rozbryzgującej się na wszystkie strony krwi z resztą miękkiej materii.

Chciałem zobaczyć, jak życie ulatuje z ciała tego skurwiela. Nie mogłem przecież przegapić takiej okazji!

Zbiegłem zwinnie i szybko po schodach ewakuacyjnych i ruszyłem w kierunku mroku alejki.

Było ciemno. Naprawdę ciemno. Z mojej aktualnej perspektywy, nie mogłem dostrzec obiektu mojego zainteresowania. Postąpiłem ostrożnie kilka kroków w przód rozglądając się uważnie. Nic. Zrobiłem kilka następnych i następnych. Spod podeszwy mojego buta usłyszałem chrupot miażdżonych kosteczek i w tej samej chwili także bulgot.

- Ups~!

Pochyliłem się w stronę dźwięku. Wyjąłem z kieszeni kurtki małą latareczkę i poświeciłem mężczyźnie w oczy. Snop ostrego światła spowodował od razu bolesne zwężenie się źrenic przy akompaniamencie kolejnego nieprzyjemnego odgłosu bulgotu. Wcale się nie dziwię, że udało mu się wydobyć z siebie tylko taki dźwięk. Połowa twarzy, po bliskim spotkaniu z twardą powierzchnią, wcale nie przypominała już tego samego oblicza, które widziałem zaledwie kilkanaście sekund wcześniej. W ogóle cała jego sylwetka nie przypominała już kształtem człowieka, tylko jakieś fantastyczne stworzenie nabazgrane przez dziecko na kartce. Wszystko zniekształcone, jakby ukazane w krzywym zwierciadle i powyginane w abstrakcyjnych kierunkach. W jego oczach majaczyło tylko przerażenie i strach.

To cud, że on jeszcze w ogóle żyje. I do tego jest przytomny! Chyba, jako jedyny wytrzymał tak długo...

Ale to już dla niego koniec. I dla nich wszystkich.

Powoli podniosłem nogę obserwując uczucie ulgi błyszczące gdzieś na dnie jego oczu. Potem na powrót przygniotłem jego dłoń obcasem buta, wyrywając tym samym z jego gardła przeraźliwy krzyk. Kości zachrupotały nieprzyjemnie.

- Wiesz, że nieładnie jest się bawić cudzymi zabawkami, prawda? - Mocniej naparłem obcasem, patrząc jak pozostałości twarzy mężczyzny wykrzywiają się w grymasie bólu. - On jest wyłącznie moją zabawką. Wszyscy o tym wiedzą. Więc dlaczego to zrobiłeś?

Czekałem kilka sekund na odpowiedz. Lecz ona nie nadeszła. Chyba trudno jest mówić ze zgruchotaną szczęką, prawda? Zaśmiałem się szaleńczo.

- Ależ oczywiście nie musisz odpowiadać na moje pytanie! Kiedyś na pewno zdobędę tą informację... Ale, teraz musisz ponieść konsekwencje swoich czynów.

Powolnym ruchem wyciągnąłem pistolet z kieszeni kurtki. Idealnie leżał w mojej dłoni. Przyłożyłem chłodną lufę broni do skroni mężczyzny. Powolnym ruchem położyłem palec na spuście.

- Jakieś ostatnie słowa? - Spytałem z kpiącym uśmieszkiem. - Ach~! Jak mogłem zapomnieć? Przecież teraz n-i-e- m-o-ż-e-s-z s-i-ę o-d-e-z-w-a-ć~! - Przeliterowałem dźwięcznie ostatnie wyrazy, obserwując, jak panika w jego oczach narasta.

Pociągnąłem za spust.

W ciemnej alejce rozbrzmiał huk wystrzału. Na mojej twarzy i ubraniach osiadły krople krwi. Cały czas patrzyłem się w jego oczy i obserwowałem, jak gaśnie w nich to osobliwe światło i wszystkie emocje. Jego twarz zamarła w wyrazie bólu. Już na zawsze.

Wyprostowałem się i rozglądnąłem wokół. W całej alejce leżały porozrzucane w nieładzie ciała. Wszystkie były już tak samo zmasakrowane i zimne.

- Zrobiliście jeden nieodpowiedni krok. A teraz co? Jesteście już tylko kupą gnijącego mięsa i roztrzaskanych kości. – Kopnąłem jedno z ciał całą siłą w głowę. W alejce rozbrzmiał odgłos łamanych kręgów szyjnych. – Myśleliście kiedyś, jak to jest umierać? Chyba raczej nie, prawda? Ale krzywdziliście, gwałciliście i zabijaliście bez opamiętania, nie mając żadnych idei, oprócz przemocy. Zabawiliście się moją zabawką i ją zepsuliście. Zniszczyliście moją grę. I co was spotkało? Sami zostaliście zabici. To karma.

Odwróciłem się w kierunku wylotu uliczki i ruszyłem w stronę światła.

 

***

Tydzień wcześniej...

 

- Oj, Namie-san~! Czy mogłabyś uczynić tą przysługę światu i od czasu do czasu, zrobić coś porządnie? - Spytałem z wyczuwalną pretensją w głosie i spoglądnąłem na nią znad monitora komputera.

Zaskoczona moimi pretensjami stała na środku biura z aurą, aż ociekającą chęcią mordu.

- Przecież zrobiłam wszystko, tak jak mówiłeś. Więc w czym problem? - Wysyczała przez zaciśnięte zęby.

Cały czas doskonale opanowana, denerwowała się tylko wtedy, gdy ktoś wytykał jej błędy. No i, jeszcze oczywiście traciła swoją cierpliwość, jeśli coś zagrażało jej braciszkowi... Ah~ ta miłość kazirodcza. Lubiłem wyprowadzać ją z równowagi.

- Nigdzie nie ma moich notatek z wczorajszego wyjścia. - Rzuciłem niedbale, odchylając się na fotelu.

- Kładłam je rano na biurku. - Obróciła się tyłem do mnie i wróciła do układania na regałach stert segregatorów i książek.

- A widzisz je tu gdzieś? - Spytałem wskazując dłonią blat mebla. - Bo ja nie. - Udałem chwilowe zamyślenie, po czym kontynuowałem z wrednym uśmieszkiem. - Chyba nie chcesz mi wmówić, że ślepnę? Co, Namie-san~? - Wypowiedziałem jej imię dźwięcznie.

- Nie chcę ci nic wmawiać. - Spojrzała na mnie przez ramię z wyraźną irytacją malującą się w oczach. - Ale czy w końcu mógłbyś przestać się bawić i wyciągną te dokumenty z szuflady?

Jednak mnie przejrzała... A szkoda. Mogłem mieć z dokuczania jej tyle radości...

- Oj, Namie-san... Ty wszystko potrafisz zepsuć. - Odparłem z wyrzutem i wyciągnąłem spod biurka zapisane starannym pismem kartki papieru. - Wcale nie umiesz się bawić...

- Znajdź sobie lepiej inny obiekt do swoich głupich żartów.

- Ale mi się n-u-d-z-i~! - Wykrzyknąłem i zacząłem się obracać na fotelu.

- Jak naprawdę, aż tak bardzo ci się nudzi, to idź podrażnić dzikie zwierzęta w zoo. - Rzuciła z przekąsem. – Może jakiś zdesperowana bestia cię zje.

Puściłem jej ostatnią uwagę koło uszu.

- Nie lubię chodzić do zoo... - Nagle w mojej głowie zapaliła się zielona lampka. - Idę do Ikebukuro. - Rzuciłem szybko w stronę mojej sekretarki, porwałem z wieszaka kurtkę i wybiegłem z mieszkania.

***

 

Wędrowałem po Ikebukuro już od dobrej godziny, zbierając przydatne informacje oraz z utęsknieniem wypatrując w tłumie blond czupryny i latających przedmiotów. Ku mojemu zdziwieniu, nigdzie nie dostrzegłem ani jednego, ani drugiego. Widocznie bestia z Ikebukuro musiała się dzisiaj bardzo dobrze kontrolować. Idealna okazja dla mnie, żeby go sprowokować i zniszczyć przy tym część dzielnicy!

Ale wcześniej przydałoby się zdobyć trochę energii na nasz pościg.

Przemierzając, nadmiernie zatłoczone o tej porze dnia ulice, dotarłem do „Russian Sushi”. Zaglądnąłem do środka przez przeszkloną ścianę. Wewnątrz lokalu panował taki sam zamęt, jak wszędzie indziej. Ale przecież z powodu takiej błahostki nie zrezygnuję z porcji mojego tuńczyka.

Otworzyłem drzwi i zanurkowałem w tłum, zwinnie przeciskając się między ludźmi i skutecznie unikając ich łokci.

Po chwili stałem już przy ladzie. Simon zauważył mnie od razu, pytając, przez ogólny harmider i krzyki, czy przyszedłem po to co zwykle. Skinąłem tylko głową na znak twierdzący, a kilka sekund później lawirowałem z niedużym pakunkiem między sylwetkami w stronę wyjścia. Zobaczyłem jeszcze kontem oka, jak Rosjanin macha do mnie ogromną dłonią i wykrzykuje coś w moim kierunku. Przecież zapłaciłem mu odpowiednią cenę, więc czego może chcieć? Prawdopodobnie była dzisiaj promocja i może chciał wydać mi resztę? Intuicja kazała mi się wrócić i sprawdzić, jaką sprawę ma do mnie Simon, ale rozsądek podpowiadał mi, bym możliwie, jak najszybciej ewakuował się z moim obiadem z tego tłoku. Jeszcze ktoś niechcący mógłby mi wytrącić pudełeczko z rąk, i co wtedy? Resztę odbiorę kiedy indziej. Nie zważając na krzyki Rosjanina, ponownie ruszyłem w kierunku wyjścia.

***

 

Zaledwie kilkanaście minut później siedziałem na ławce w parku, obserwując niebo i zlizując z palców smak ootoro. Pogoda była idealna. Słońce świeciło jasno, ogrzewając swoimi promieniami, a delikatny wiaterek poruszał leciutko kosmykami moich włosów. Pogoda iście sielankowa. Spojrzałem na puste pudełeczko leżące obok mnie. Chociaż czułem się już najedzony, z chęcią zjadłbym jeszcze trochę. Powinienem chyba kupić dwie porcje...

Leniwym ruchem sięgnąłem do kieszeni i wyciągnąłem jedną z komórek. Przetarłem jeszcze lekko przetłuszczonym palcem ekranik, by ją odblokować. Smuga powstała przy tym na środku urządzenia mieniła się różnymi kolorami. Fascynujące...

Spojrzałem na godzinę ukazaną na wyświetlaczu. Uśmiechnąłem się sam do siebie. Jak to dobrze jest byś w odpowiednim miejscu o odpowiednim czasie!

Dzisiaj Shizu-chan, jak co tydzień, miał spotkać się z Tomem na obrzeżach tego parku. A tak się składało, że zawsze szedł tą samą drogą przysiadając na samotnej ławce i zapalając papierosa. Dzisiaj ta sama ławka nie była już samotna. Towarzyszyłem jej JA i razem wyczekiwaliśmy na naszego wspólnego znajomego.

Minęła minuta, potem druga i kolejne, leniwie odmierzając czas. Spojrzałem na telefon. Shizu-chan zawsze był niezwykle pilny i odpowiedzialny, jeśli chodziło o pracę. A w szczególności po tym numerze, który mu kiedyś wywinąłem. Ale... Dzisiaj spóźnił się już o 27 sekund! Jak zwykle zaskakiwał mnie tą swoją nieprzewidywalnością, którą potrafił zepsuć każdy mój plan. Tak było i tym razem.

Spojrzałem na drogę, w kierunku z którego powinien nadchodzić. Pusto.

Albo nie... Zdecydowanie nie mogłem powiedzieć, że nic tam nie było. Zamiast pierwotniaka którego się spodziewałem, pojawił się inny, ale mieszczący się w tym samym przedziale inteligencji.

Po chodniku ospale pełzła gąsienica. Duża i tłusta, o barwie soczystej trawy, powoli poruszała małymi nóżkami. Dałem radę zauważyć ją nawet z tej odległości. Ale nie ja jeden.

Z gałęzi zleciał wprost w kierunku larwy, mały ptaszek. Więc to on tak hałasował w koronie tego drzewa... Wylądował zaraz koło robaka, przyjrzał mu się uważnie, po czym złapał go w dzióbek. Zielona istotka próbowała się ratować, energicznie wyginając swoje ciałko we wszystkie strony. Jednak jej próby nie poskutkowały, a szkoda, bo pewnie za kilka dni zaczęłaby nowe życie, rozwijając swoje skrzydła w innej postaci.

Jednak jedynym, który rozłożył teraz skrzydła był ów mały ptaszek. Zadowolony posiłkiem, nieostrożny, wzbił się w powietrze. Głupi! Czujności nigdy nie można stracić. Jak to mówią - człowiek uczy się na błędach. Ale najwyraźniej ta sama zasada nie może tyczyć się zwierząt.

W kierunku lecącego malucha zapikował jakiś inny ptak, raczej nie mając przyjaznych zamiarów. W promieniu słońca zabłysł ostry, niczym mój nóż, szpon. Ułamek sekundy później o trawę uderzyło małe bezwładne ciałko o zakrwawionych piórkach, a zaraz obok ofiary wylądował myśliwy, rozrywając ją zakrzywionym dziobem.

Ptaszek już raczej nie nauczy się niczego na swoim błędzie. Albo nie. Pewnie się czegoś nauczył, ale nie da rady zastosować tej wiedzy w praktyce. A czasu nie da się cofnąć, by naprawić swoje błędy, tak samo jak nie można uniknąć śmierci. Przecież i tak każdy z nas umrze. Pozostaje tylko pewne dość istotne pytanie - kiedy i jak?

Wszystko to trwało zaledwie kilka sekund, a przedstawiało najstarszą i najważniejszą zasadę rządzącą światem - przeżyją tylko najsilniejsi.

***

 

Znów przechadzałem się uliczkami Ikebukuro.  Kilka minut temu opuściłem park, po dwóch godzinach wypatrywania Shizu-chana. Czyżby było możliwe, że zmienił godziny pracy? Będę się musiał dowiedzieć tego jeszcze dzisiaj! Nie interesowałem się nim od dwóch tygodni, bo cały swój poświęcałem zleceniu od Shikiego, które dotyczyło nowego gangu panoszącego się na jego terytorium. Nieprzyjemna sprawa. Informacje niezwykle trudne do zdobycia, ale czym są takie płotki dla najlepszego informatora?

Z rozmyślania wyrwał mnie silny podmuch chłodnego wiatru, przed którym nie ochroniła mnie nawet moja wspaniała kurtka. Spojrzałem w niebo. Pogoda o tej porze roku, jak zwykle dawała się ponosić swoim kaprysom. Pół godziny temu wygrzewałem się w promieniach słońca, a teraz przeszedł mnie dreszcz zimna. Zapowiadało się na dość potężną burzę.

Gdy pierwsze krople deszczu uderzyły o chodnik, zarzuciłem na głowę kaptur. Moje pole widzenia było teraz trochę bardziej ograniczone, ale nie przeszkodziło mi to wcale w obserwacji ludzi, uciekających pod zadaszenia lub chowających się przed zmoknięciem w sklepach. Ludzie są tacy przewidywalni...

Chyba jako jedyny, a raczej na pewno tylko ja, paradowałem skocznym, lecz nieśpiesznym krokiem przez ten zgiełk. W powietrzu, aż dało się namacalnie odczuć panikę. Jak oni mogą się bać? Ci ludzie... Cały czas czują strach. Przed wszystkim. Że mogą stracić pracę, że coś może stać się ich bliskim i o podobne błahostki, nie warte zachodu. I to dlatego jestem ponad nimi wszystkimi! Tak! Izaya Orihara nie odczuwa takich słabości, jak strach!

Deszcz rozpadał się na dobre, przeradzając się już w ulewę. Gdzieś w dali rozbłysło jasne światło, a potem rozbrzmiał huk pioruna. Przebiegające koło mnie skąpo odziane licealistki zaczęły piszczeć i przyspieszyły znacznie bieg potrącając innych przechodniów. Zwykła zmiana pogodowa, a potrafi wywołać tyle emocji!

Gdzieś w tłumie mignęła mi znajoma sylwetka, odziana jak zwykle białym kitlem lekarskim. Było niemożliwością, żeby okazało się, że jest to ktoś inny od Shinry. Przyspieszyłem kroku, by nadążyć za nim.

Udało mi się go dogonić jednak dopiero przed wejściem do szpitala, całą drogę biegł jak oszalały. Słysząc, jak wykrzykuję jego imię odwrócił się powili na chodach wejściowych do budynku. Na jego twarzy malowało się zaskoczenie, które potem zastąpiła czyste oburzenie i gniew.

- Izaya-kun! - Zaczął krzyczeć na mnie we wściekłości, zbiegając szybko po schodach. Nigdy nie widziałem u niego jeszcze tak mocnych emocji złości, jak teraz. -  Jak mogłeś! Rozumiem, że się nienawidzicie, ale żebyś posuwał się do takiej bezczelności i przychodził tutaj po tym, co mu zrobiłeś... Nie dam ci go do końca zabić! Nie pozwolę na to! Słyszysz?

Pierwszy raz w życiu nie wiedziałem co powiedzieć. Stałem przed nim, a moje oczy powiększały się w niedowierzaniu, kiedy słyszałem kolejne oskarżycielskie słowa padające z jego ust.

- Shinra... - Spojrzał na mnie groźnie, słysząc swoje imię. - O co ci chodzi? Kogo mam nie zabijać?

Teraz lekarz patrzył na mnie zdziwiony. Jednak po chwili wrócił do poprzedniego stanu i zmierzył mnie uważnie wzrokiem.

- Izaya... Ty nic nie wiesz? - Od jego okularów odbiło się nagły blask błyskawicy. - Shizuo jest w śpiączce. Podobno to ty do niego strzelałeś.

Gdzieś blisko rozbrzmiało kolejne uderzenie pioruna, jednak ja już go nie usłyszałem. Powoli, jakby w zwolnionym tempie, docierały do mnie słowa mojego znajomego. Chwilę później, gdy zrozumiałem już, co próbował mi przekazać, poczułem nieprzyjemny ucisk w klatce piersiowej. Moje ciało przeszył lodowaty dreszcz. Nie był on jednak spowodowany mocnym podmuchem wiatru, który zrzucił mi z głowy, a odsłaniając tym samym moją twarz przed deszczem. Słodkie krople płaczącego nieba mieszały się z tymi moimi - słonymi, które chwilę wcześniej zaczęły spływać po moich policzkach.

***

 

Dwa miesiące później...

 

Shinra krzątał się nerwowo po pomieszczeniu, cały czas coś poprawiając lub przekładając. Już na pierwszy rzut oka widać było, że czuje się bardzo niepewnie. Za każdym razem zadawał mi to samo pytanie:

- Izaya... Ty naprawdę nie masz nic innego do roboty? - Spytał z troską w głosie i tym razem. Spojrzałem na niego półprzytomnie. - No, wiesz... Nie żeby mi to jakoś szczególnie przeszkadzało, ale... Obawiam się, że jak Shizuo-kun się obudzi, to nie będzie szczęśliwy, że przesiadujesz tu każdego dnia...

- Czytałem, że ludzie w śpiączce słyszą wszystko, co się wokół nich mówi, więc i tak już pewnie wie. Może... jak skoczy mu porządnie adrenalina, to się w końcu obudzi?

Lekarz przypatrywał mi się jeszcze chwilę, ale później pokiwał tylko z rezygnacją głową i wyszedł z sali szpitalnej.

Tak, to co mówił było prawdą. Kiedy dowiedziałem się, że ktoś odważył się zepsuć moją własność, po prostu... nie potrafiłem zostawić tego bez echa. Zdobycie informacji, których szukałem prawie bezskutecznie przez dwa tygodnie, zabrało mi tylko tydzień. Potem... Spotkała ich kara za dotykanie cudzych rzeczy. Tropiłem każdego z nich, zabijałem go, a na koniec rujnowałem życie jego rodzinie, jeśli oczywiście tylko ją posiadał.

Miejsce ich egzekucji zostało znalezione przez policję dopiero kilkanaście dni temu. Pewnie nawet nikt nie zainteresowałby się ich zniknięciem, gdyby nie roznoszący się w pobliżu smród rozkładających się ciał, przypiekanych dodatkowo promieniami ciepłego, letniego już pawie słońca. Najpierw rozeszła się plotka o rzekomym zbiorowym samobójstwie dla idei jakiejś nowej sekty. Dopiero, gdy odkryto tożsamości zamordowanych ogłoszono oficjalnie, że było to kolejne wyrównywanie rachunków między gangami. Zresztą, nie mijało się to dużo z rzeczywistością. Shiki-san doceniając mój trud, zapłacił mi pięć razy tyle ile obiecywał na początku i zadbał o to, by nie padły na mnie żadne podejrzenia. Krótko mówiąc - udany interes.

Tylko jedna rzecz mnie niepokoiła. Dlaczego przychodziłem tu codziennie?

Samo przesiadywanie w tym pokoju powodowało we mnie dziwne uczucia. Cztery białe ściany, drażniące ostre światło jarzeniówki, nadające im sterylny wygląd. Masa piszczących i szumiących urządzeń tworzyła, jakby mur dookoła łóżka szpitalnego. Wstałem z krzesła i podszedłem bliżej, oglądając ten sam widok, który po raz pierwszy zobaczyłem dwa miesiące temu. Shizu-chan leżał na materacu, pogrążony w głębokim śnie przez cały ten czas. Taki spokojny...

- Shinra tu był, wiesz? - Usiadłem na skraju materaca i przeczesałem palcami jego blond włosy, jak zwykle rozrzucone we wszystkie strony w nieładzie. Są stanowczo za długie. Powinienem je trochę przyciąć. - Celty też dzisiaj tu była. Z planu urwał się nawet Kasuka, choć nie był taki rozmowny, jak tamta dwójka. Ale pewnie i tak najbardziej cieszyłeś się, kiedy on przyszedł, prawda? Ach, i jeszcze przyniósł ci kwiaty. Postawiłem je na parapecie, na miejscu tych, które już zwiędły.

Spojrzałem w stronę otwartego okna. Pogoda była doskonała na spacerowanie po Ikebukuro i zbieranie informacji. Więc dlaczego siedziałem tu, przy nim, i opowiadałem mu to wszystko?

Na samym początku myślałem, że przyciąga mnie tu chęć zabicia Shizu-chana, ale to uczucie minęło, gdy tylko wykończyłem tamten gang. A potem wybrałem przychodzenie tu  codziennie i opiekę nad nim, zamiast biegać po mieście i bawić się ludźmi, pod jego nieobecność. Zresztą... robiłem tak przez kilka pierwszych dni, ale niespodziewanie szybko stałem się znudzony tym, jak tłum ulegał wszystkim moim działaniom. Czułem, że coś jest nie tak jak powinno, że brakuje jednego, ale dość istotnego elementu. Oczywiście był nim Shizu-chan.

Wstałem z materaca i podszedłem do okna, by je zamknąć. Wieczorami było jeszcze stanowczo za chłodno, by móc spać przy otwartym. Jednak zamarłem w pół ruchu, gdy mój wzrok padł na wazon z kwiatami i niezwykle barwne stworzonko, wygrzewające swoje skrzydełka w ostatnich promieniach zachodzącego słońca. Delikatnie wziąłem je w swoje dłonie i wyłożyłem ręce przez otwarte okno. Motyl był niezwykle spokojny. Leżał jeszcze chwilkę, ale potem zatrzepotał szybko skrzydełkami i odleciał. Przypomniała mi się sytuacja sprzed dwóch miesięcy.

Podszedłem do łóżka i nachyliłem się nad nieruchomą postacią. Nasze twarze były tak blisko siebie, że czułem ciepło bijące od jego ciała.

- Shizu-chan, wiesz... - Wyszeptałem cicho w jego usta. - ... że przeżyją tylko najsilniejsi?

 

*** The end ***

 

 
 
 


 

wtorek, 14 maja 2013

Witajcie~!
Przychodzę do Was z trzema informacjami. Złą, bardzo złą i przerażająco złą. Którą wolicie najpierw?
Ok... Może zacznę od tej złej... Mam skrytą nadzieję, że większość zrozumie, co mam na myśli... Szkoła + Końcówka roku szkolnego = Wystawianie ocen = Zarwane nocki (brak czasu)
Teraz bardzo zła: szlaban na tydzień na komputer...
A dwa powyższe fakty skutkują jeszcze trzecim, najgorszym z nich. PRZEZ DWA TYGODNIE NIE BĘDZIE NOTEK!!!
Wybaczcie... Teraz opuszczam Was i idę zgłębiać tajemnice j.polskiego, biologii, fizyki i matematyki na... (patrzę na zegarek. Jest dokładnie 0:35) ... na dzisiaj... RATUNKU!!!

wtorek, 7 maja 2013

"Piękny i Bestia" - rozdział 3


Witajcie~!

Tak, jak pisałam dzisiaj wstawiam trzecią i ostatnią część.
Chciałam by była taka fajna, super i w ogóle, ale wyszła mi jakoś dziwnie...
 Jest tu też obecna scena seksu… więc osoby psychicznie nieprzygotowane (ale to brzmi…xD), niech się mają na baczności. Starałam się nie pisać jakoś tak szczegółowo wszystkiego, bo uważam, że czasami przesada w opisywaniu „tych spraw” mija się z dobrym smakiem. A osoby, że tak powiem, bardziej zawansowane, mogą sobie dopowiedzieć niektóre fragmenty, czy popracować trochę wyobraźnią. Ja sama jestem w tych sprawach na „level 0” i niech tak na razie pozostanie. Nie ma się co śpieszyć, wszystko przyjdzie w swoim czasie, a teraz…

… zapraszam do czytania~!

 

 

 

„Piękny i Bestia”

Rozdział 3

 

 

- Co… to było? – Spytałem cicho sam siebie, wpatrując się w zamknięte drzwi.

W pokoju rozległy się ciche szepty.

- Udało ci się! Izaya jesteś niesamowity!

Spojrzałem na kłębiące się wokół mnie przedmioty, podskakujące w euforii.

- Co mi się udało...? - Spytałem. Jeszcze nigdy w życiu, tak się nie czułem... Byłem niczym ślepiec przechodzący przez autostradę. Wszyscy wiedzieli co się dzieje wokół, tylko nie ja!

- Już ci wszystko wyjaśniamy do końca~! - Krzyknęły z entuzjazmem okulary, aż trzęsąc się z radości. - Tak więc, piękn-... zła czarownica, tak jak już wcześniej mówiłem, rzuciła klątwę za narcyzm i próżność naszego Pana. Czar zostanie zdjęty tylko wtedy, gdy Shizuo zakocha się w kimś ze wzajemnością~! - Słuchałem go w otępieniu, nie mogąc wyksztusić, ani jednego sensownego zdania. - Co jakiś czas do naszego zamku przybywały różne kobiety, zwabione bogactwem. Chciały zdjąć klątwę i pławić się już do końca życia w dostatku, ale zawsze kończyło się na tym, że wybiegały z posiadłości nagie i przeraźliwym z krzykiem. - Ciekawe dlaczego? - Ale z tobą jest inaczej! Jesteś facetem, ale nawet nie uciekłeś, jak tamte... - Spojrzał przepraszająco na strzępy materiału, którymi zasłaniałem sobie d... dość istotne miejsca. - Już tak niedużo zostało, by zdjąć z nas klątwę. Ale czasu jest mało! Mamy go tylko do południa! - powiedział, a wszyscy automatycznie spojrzeliśmy na jedyny zegar znajdujący się w pokoju. Już sekundę później, uszu wszystkich dobiegła smutna melodyjka obwieszczająca nadejście godziny dwunastej.

Patrzyłem, jak ich oczy zalewa strach i panika. Zza okna dało się słyszeć tętent kopyt pędzącego konia. Wszystkie przedmioty nawet nie poruszyły się, wyczekując powoli nadchodzącego końca.

Usłyszałem skrzypnięcie wielkich drzwi wejściowych i natychmiast odbiegłem do jednego z okien, wyglądając na zewnątrz. Zobaczyłem czarnego jeźdźca na swoim koniu i idącemu ku niej Shizuo. Wypowiedział kilka niesłyszalnych dla mnie z tej odległości słów. Potem padł przed nią na kolana.

- Co ten idiota wprawia?! - Wykrzyknąłem, kiedy zauważyłem, że Celty sięga po miecz.

Wybiegłem pędem z pokoju, zostawiając w nim osłupiałe przedmioty. Nikomu nie dam go zabić! Shizuo nie może zginąć z niczyjej innej ręki, oprócz mojej! Biegłem do wyjścia, całą plątaniną korytarzy, mając tylko nadzieję, że się nie zgubię i zdążę zapobiec jego śmierci.

W pewnym momencie dostrzegłem światło i popędziłem w jego kierunku. W chwili, gdy wybiegłem przez drzwi i zobaczyłem ciało leżące na ziemi, ogarnął mnie nieprzenikniony chłód. Wszystko działo się, jak w zwolnionym tempie. Bezwładne ciało Shizuo rozpościerało się przed Celty, która właśnie chowała swój zakrwawiony miecz.

Nie... NIE!!! To nie może się dziać naprawdę!!! Moje nogi same poniosły mnie w tamtym kierunku. Każda sekunda wydawała mi się wiecznością, a każdy następny krok upadkiem w rozciągającą się pode mną otchłań.

Padłem na kolana przed jego ciałem. W powietrzu unosił się, tak bardzo mi znajomy, zapach papierosów i jego skóry, ale tym razem zeszpecony mdłą wonią krwi. Bursztynowe spojrzenie było puste, jak jeszcze nigdy dotąd, a z oczu zupełnie znikł blask, tętniącego jeszcze kilka minut temu życiem ciała. Jego twarz, tak zawsze pełna ekspresji i emocji, zastygła teraz, tylko w jednym wyrazie. Przemawiał przez nią ból, który rozszarpywał moje serce. Zawsze napięte mięśnie były teraz całkowicie rozluźnione. Ciało, zawsze tak gorące traciło teraz swoje ciepło, które wypływało ze szkarłatną krwią przez ranę w miejscu serca.

- D-dlaczego? – Udało mi się wychrypieć przez zaciśnięte z rozpaczy gardło, tylko to jedno słowo.

Wyciągnąłem dłoń w kierunku jego twarzy. Powoli przeciągnąłem po niej palcami, tym samym rozmazując krople świeżej krwi i przemieniając je w szkarłatne ślady na jego policzku.

- Był Bestią. - Rozbrzmiał w mojej głowie niezwykle spokojny, kobiecy głos. - Przecież sam zawsze to mówiłeś. Nie był człowiekiem, więc nie masz chyba żadnego powodu, by rozpaczać nad śmiercią takiego potwora. Prawda?

Moje ciało przeszedł lodowaty dreszcz, kiedy usłyszałem jej słowa. To prawda, że tak zawsze mówiłem. Ale... Przecież on był niezniszczalny! Cokolwiek się nie działo, on zawsze wychodził z tego cało. Ale teraz... on nie żyje. Umarł. Już nigdy na mnie nie krzyknie w furii, nie wypowie ze złością mojego imienia... Już nigdy...

- ... chałem... - Czułem, jak w moich oczach pojawiają się łzy, by zaraz potem uformować się w krople i spłynąć po policzkach, a następnie skapnąć na twarz o bursztynowym spojrzeniu. - Kochałem go. - Pochyliłem się nad nim i ucałowałem jego chłodne usta. - I będę zawsze kochać.

- Chcesz wiedzieć, jakie były jego ostatnie słowa? - W moim umyśle usłyszałem ten sam głos co wcześniej. – Powiedział, że nie będzie stawiać oporu i da się zabić, jeśli spełnię tylko jedną jego prośbę. Zgodziłam się. Chciał, bym cię oszczędziła. Potem padł przede mną na kolana, błagając, by nie stała ci się żadna krzywda. - Przytulałem chłodnące ciało do swojego, rozpaczliwie próbując oddać mu swoje ciepło. Płakałem, czując rozdzierający mnie od środka ból. - Też cię kochał.

Wokół nas zaczęły tańczyć i wirować jasne światła, wprawiając w ruch chłodne powietrze.

- On pokochał ciebie, a ty pokochałeś jego. - Głos kobiety zdawał się dobiegać zewsząd. - Jest to miłość odwzajemniona i niewymuszona. Udało ci się złamać klątwę. Tak, jak obiecałam czar zostaje zdjęty. Cieszcie się sobą...

 

***

 

Moje ciało otaczało ze wszystkich stron przyjemne ciepło. Czułem się, jakbym unosił się na wodzie, a ona delikatnie lizała każdy skrawek mojego ciała...

- Izaya... kocham cię. - Usłyszałem cichy i namiętny szept tuż przy moim uchu, a w zagłębieniu szyi poczułem wilgoć.

- Shizu-chan...? - Spytałem z niedowierzaniem, rozpoznając znajomy głos. Otworzyłem natychmiast oczy. Leżałem w pokoju na wielkim łożu z baldachimem. Shizu-chan pochylał się nade mną z zalotnym uśmiechem, ale z jego oczu płynęły łzy. - Ale, jak...? Przecież ty...

- Czary. - Uśmiechnął się szerzej, chwycił delikatnie moją dłoń i przyłożył do swojego torsu. Poczułem szybkie i mocne bicie jego serca. - Słyszałem i widziałem wszystko, co się tam stało… choć byłem już martwy. A teraz żyję tylko dzięki tobie. Czy mogę... ? - Pocałował mnie delikatnie w usta. Nie opierałam się, czując ogarniające moje ciało gorąco. Poddałem się tej przyjemności i uchyliłem wargi, łącząc tym samym nasze języki w zmysłowym tańcu.

Jego ciepłe dłonie błądziły po moim ciele, przyprawiając mnie co chwilę o dreszcze podniecenia. Gdy poczułem dotyk na męskości, zamruczałem mu w ust, a palce wplotłem w jego blond włosy i pogłębiłem pocałunek. Przyjął to z aprobatą, ale za chwilę oderwał swoją twarz od mojej. Posłałem mu zdziwione spojrzenie.

- Czy... czy na pewno chcesz się ze mną kochać? - Spytał, a w jego oczach dostrzegłem wątpliwość. - Wcześniej się mnie wystraszyłeś... A ja boję się, że niechcący zrobię ci krzywdę...

Przerwałem mu krótkim, ale namiętnym pocałunkiem.

- Nie boję się ciebie i nigdy się nie będę bał. - Wyszeptałem wprost do jego ucha. - Oddaję się w twoje ręce. Bądź delikatny. – Wymruczałem, czując jaki jest twardy na dole.

Wsadziłem sobie do ust jego dwa palce, dokładnie przy tym je nawilżając i oglądając jego rumieniącą się twarz. Gdy już skończyłem, zabrał dłoń i skierował ją w stronę mojego wejścia. Wygniłem się w łuk, czując w sobie obce ciało.

Zaczął poruszać powoli jednym palcem, potem dołączył do niego dugi i trzeci. Wiłem się w przyjemności, gdy tylko czułem, jak dotyka to magiczne miejsce wewnątrz mnie, sprawiając mi tym samym nieopisaną przyjemność. Bawił się mną, moim płonącym ciałem, moimi gorącymi uczuciami. A ja poddawałem się tej zabawie i angażowałem w nią.

Niespodziewanie wysunął wszystkie palce, na co odpowiedziałem mu żałosnym i przeciągłym jękiem. Jednak zaraz zostały one zastąpione czymś o wiele większym i cieplejszym. Czując, jak Shizu-chan wsuwa we mnie swoją męskość, wygiąłem się w łuk i wykrzyczałem jego imię.

Zaczął od wolnego poruszania biodrami, ale z czasem pogłębił suwy i dodał im więcej energii. Było mi tak dobrze...

- Ach~! S-shizu-cha-an~! Już nie mogę...! - Krzyczałem, aż rozbolało mnie gardło. Wczepiłem się w niego, obejmując jego plecy ramionami, a palce na powrót wplatając w jasne włosy.

Czułem rozchodzące się po moim ciele ciepło i gorące dreszcze. Gdy dochodziliśmy jeszcze pocałował mnie, a potem...

... nadeszła ciemność.

 

***


 

Otworzyłem oczy, a pierwszym co zobaczyłem była twarz mojej sekretarki. Dodając jeszcze w szczególe, malowały się na niej wyraz zdziwienia, obrzydzenia i pogardy.

Rozglądnąłem się wokół. Nigdzie nie było Shizu-chana, ani śladu po ogromnym pokoju wypełnionym fantazyjnymi meblami. Byłem w swoim mieszkaniu.

- Co się stało Namie-san? - Spytałem widząc jej dziwną minę.

- Nic. Tylko nie pomyślałabym nigdy, że gustujesz w takich tytułach. - Wskazała podbródkiem na książkę, którą trzymałem jeszcze w ręce.

- Dostałem ją wczoraj w prezencie urodzinowym. I przez to miałem dość... realny i oryginalny sen. - Dodałem, czując że moja bielizna jest cała w lepkiej substancji.

- Ale to tylko bajka dla dzieci. - Powiedziała, a na jej twarzy zawitał złośliwy uśmiech. - Izaya... Wiesz, że sny podobno są odzwierciedleniem marzeń i pragnień?

Patrzyłem na nią w osłupieniu. Jeśli to co mi się przyśniło jest...

- A to... prezent ode mnie. - Wskazała na pakunek leżący pomiędzy stertami dokumentów, przerywając tym samym moje rozmyślanie.

- Co to jest? - Spytałem jeszcze trochę mało przytomnie.

- Otwórz, a zobaczysz. - Rzuciła tylko i zaczęła przeglądać kupki papierów, porządkując je po kolei.

Wziąłem do ręki prezent i odpakowałem z nadzieją, że może to być jakiś plik informacji, które mogłyby być dla mnie przydatne. Ale, gdy już zobaczyłem co było w środku...

- Namie-san... Co to ma znaczyć?! - Spytałem z irytacją, spoglądając na dwie książki spoczywające w moich dłoniach i ich lśniące tytuły. - "Kopciuszek" i "Czerwony Kapturek"?

- Spotkałam Shinrę w księgarni i pomógł mi to wybrać dla ciebie. Będą pasować do tamtej. - Wskazała "Piękną i Bestię".

- Tak... Pasują do siebie niezaprzeczalnie. - Powiedziałem z sarkazmem i odłożyłem wszystkie trzy na półkę.

 

 

***THE END***
 
 
 

niedziela, 5 maja 2013

"Piękny i Bestia" - rozdział 2


Witajcie~!

Tak jak obiecałam, dziś prezentuję drugi rozdział. Jest trochę krótszy, niż pierwszy, ale… jak to się mówi – cisza przed burzą. Jutro (albo jak się nie wyrobię, to we wtorek) wstawię ostatnią część - finałową.

A teraz kończę nudnawy wstęp i…

… zapraszam do czytania~!

 

„Piękny i Bestia”

Rozdział 2

 

- Izaya? Izaya, jak się czujesz? - Dobiegł mnie bardzo znajomy i troskliwy głos.

Leżałem na czymś przyjemnie miękkim. Spróbowałem się przeciągnąć, ale moje ciało przeszył nagle promieniujący ból. Z trudem powstrzymałem się przed krzykiem. Na pewno nie zniósłbym, by któryś z moich znajomych był światkiem braku opanowania z mojej strony.

- Izaya, nie rób takich gwałtownych ruchów. – Tak… to na sto procent był głos Shinry.

Otworzyłem powoli oczy. Pewnie znów leżałam w jego mieszkaniu, już na szczęście względnie poskładany w całość, po kolejnym spotkaniu z osobami, które chciały wyrównać ze mną rachunki. A ten koszmar przyśnił mi się pewnie z powodu uderzenia pałką, przez któregoś z napastników…

Gdy tak patrzyłem, zastanowił mnie jeden dość istotny szczegół. Od kiedy doktorka było stać na tak duży i tak ładnie pomalowany sufit?

Podniosłem się do pozycji względnie siedzącej i rozglądnąłem wokół. Otaczały mnie bogato zdobione, dębowe meble, powyginane w fantazyjne kształty. Ja sam leżałem w ogromnym łożu z baldachimem, a pomieszczenie było na pewno większe od całkowitej powierzchni mojego, i tak dużego, apartamentu. Przez wysokie okna wpadały zimne promienie jesiennego słońca, oświetlając ociekające przepychem przedmioty. Niemożliwe, by to było mieszkanie mojego starego, i nie aż tak bogatego, znajomego.

Więc to jednak nie był sen… Ten koszmar trwał nadal!

- Shinra... Gdzie jesteś? - Spytałem zaciekawiony. W pobliżu nie zobaczyłem żadnego człowieka, a tym bardziej dość żywiołowego okularnika. Czyżby powtórka z rozrywki?

- Izaya... Tylko zachowaj spokój. - Ostrzegł mnie ten sam głos. Czuć było w nim ogromną niepewność. - Tylko się nas nie wystrasz... i spójrz w dół.

Popatrzyłem, tak jak mówił. Mój szok na szczęście nie był już tak duży, jak za pierwszym razem. Po tym co wcześniej zobaczyłem raczej nic mnie tutaj nie zaskoczy.

Na szafeczce nocnej, koło łóżka leżały... święte rzeczy codziennego użytku Shizu-chana. Przyciemniane okulary, trzy papierosy, a obok małe, tekturowe pudełeczko na nie i czarna muszka. Wszystkie te przedmioty wpatrywały się we mnie z uwagą. Nastała dość niemiła cisza.

Nagle dwa skręty trzymające się najbliżej siebie, zaczęły cicho szeptać między sobą.

- Shinra... wy też? - Spytałem tylko. Ciekawe, który z nich to doktorek...

- Jak to "wy też"?! - Odezwały się energicznie okulary. - Spotkałeś jeszcze kogoś... zmienionego? - Dodał już dużo spokojniej.

Szepty tytoniowej dwójki się nasiliły.

- Tak. Od dzisiaj moje siostrzyczki są ptactwem leśny. Ale czy ktoś mi w końcu wyjaśni...

- Zamkniecie się w końcu, czy nie?! Ile razy mam wam powtarzać, żebyście się w końcu uspokoili?! - Pudełko wydarło się głosem Dotachina na dwa, niespokojne papierosy. Teraz "paczka Kadoty", jak każdy zwyczajowo nazywał ich grupę, nabrała dosłownego znaczenia. Zresztą nie miałem się czemu dziwić. Teraz pozostała do rozszyfrowania tylko czarna mucha, ale widząc jej obojętną minę od razu rozpoznałem w niej Kasukę.

- Pewnie nie wiesz, jaka jest twoja rola w tym całym zamieszaniu, prawda Izaya? - Spytał Shinra z wyczuwalną troską w głosie. - Musisz wiedzieć, że-

W dokończeniu zdania przerwało mu rozwścieczone fuknięcie.

- Wpadliśmy. - Wszyscy w jednej chwili spojrzeliśmy na zazwyczaj opanowanego Kasukę. Teraz zamiast uczucia spokoju, emanowała od niego wyższość, pewność siebie i niepokój. - Jesteśmy skończeni! Rozumiecie? Jak... - Wskazał tutaj na mnie. - Jak ON ma przekonać mojego brata? Przecież… oni się z natury nienawidzą! Wcześniej się pozabijają, niż zako… - Urwał natychmiast czując na sobie karcący wzrok doktorka. -  Niż… zakończą powierzone im role.  – Dokończył niepewnie. Podświadomie czułem, że było coś co chcieliby przemilczeć za wszelką cenę.

- Izaya. – Zaczął ponownie doktorek. – Sprawa wygląda tak: Shizuo jest naszym panem, a za swoją próżność i narcyzm, kilka lat temu piękn-… przepraszam, zła wiedźma rzuciła na wszystkich klątwę. Nas zamieniła w to co widzisz, a jemu wmówiła, że jest Bestią. W odbiciu zamiast siebie cały czas widzi potwora, którym przecież nie jest-

Słuchałem go przez cały czas uważnie, jak opowiadał mi chaotycznie te bujdy, ale przerwałem mu bezceremonialnie ostatnie zdanie.

- Shinra, dobrze wiesz, że ja sam uważam go za bestię. On nigdy nie był, nie jest i nie będzie człowiekiem. -  Powiedziałem szczerze. To były moje przekonania, które nabyłem już dawno temu z czystego doświadczenia.

- No… to jesteśmy w czarnej dupie. – Usłyszałem załamany głos Togusy.

Doktorek patrzył na mnie w szoku.

- … ale… by wrócić do naszych dawnych postaci musisz przekonać go, że nim nie jest, dopóki ta piękn-… przepraszam, zła czarownica nie przyjedzie nas wszystkich zabić! A poza tym Shizuo nie pamięta swojej prawdziwej tożsamości, więc…

- Naprawdę? – Spytałem niedowierzając. Zamyśliłem się na chwilę. Sprawa przybrała dość ciekawy obrót wydarzeń… A gdyby tak się pobawić i…?

- Chowajcie się! Idzie tu! – Krzyknął któryś z przedmiotów i natychmiast rozbiegły się we wszystkie możliwe zakamarki. Ja też wziąłem przykład z reszty i chciałem się schować się w szafie, ale usłyszałem ostrzegawczy szept Kasuki.

- Nie ty, idioto! Idź i udawaj, że się jeszcze nie obudziłeś!

Ostatnio stałem się jakiś… nie do poznania. Wszystkich grzecznie słuchałem i robiłem to co mi mówili. Tak było i tym razem. Co się ze mną do cholery dzieje?!

Słysząc niedalekie kroki, położyłem się z powrotem na łożu i błyskawicznie wygładziłem materiał czarnej sukni, którą dalej miałem na sobie. Zamknąłem oczy, ale po chwili skrzypnięcie drzwi oznajmiło mi, że ktoś wszedł do pokoju.

Leżałem w bezruchu wsłuchując się w ruchy i oddech mojego gościa. Kilka sekund później poczułem, jak materac ugina się pod jego ciałem. Przeszedł mnie dreszcz. A co jeśli oni mnie okłamali, a on pamięta całą nienawiść, jaka między nami była? O czym ja myślę?! Przecież my się nienawidzimy w dalszym ciągu…

Moje rozmyślanie przerwał jego stanowczy dotyk na biodrze, ale dalej trwałem nieruchomo, czując jak jego duża dłoń bada moje ciało. Przysunął swoją twarz do mojej i szepnął smutno, prosto w moje ucho, słowa „Bestia przyszła po ofiarę”. W tym samym momencie krzyknąłem z zaskoczenia, gdy czułem, jak zostaję pozbawiony całego materiału, który miałem na sobie.

- Co ty, do cholery, robisz, Shizu-chan?! – Krzyknąłem powtórnie, odskakując od niego, jak oparzony i zakrywając moją nagość strzępami szaty.

On dalej siedział na łóżku i przyglądał mi się z szokiem wymalowanym na twarzy. Moje doświadczenie bezceremonialnie podpowiadało mi, bym już przygotował się na robienie uników przed latającymi meblami.

- Jak… Jak ty mnie nazwałeś? – Spytał się, a jego oczy błyszczały czystym niedowierzaniem, zaskoczeniem i… czymś jeszcze?

- No… - Po raz pierwszy w swoim pewnym siebie życiu, zawahałem się. Coś było nie tak. Czyżby rzeczywiście nie pamiętał tego co nas łączyło? Zebrałem się w sobie na odwagę. – Nazwałem cię Shizu-chan. – Powtórzyłem, tak zawsze irytujące go, pieszczotliwe zdrobnienie.

W jego oczach znów pojawił się ten dziwny błysk, a on sam podniósł się z łóżka i powoli podszedł do mnie.

Nie miałem dokąd uciec. Nie miałem przy sobie swojej broni. A więc jedynym co zrobiłem, było stanie i gapienie się na idealnie wyrzeźbiony tors, zbliżającego się mężczyzny. Skuliłem się trochę, widząc jak wyciąga w moim kierunku rękę, lecz zamiast ciosu lub uścisku na szyi, poczułem, jak delikatnie przyciąga mnie do siebie, obejmuje i muska moje usta swoimi.

- Dziękuję… Piękny. – Szepnął mi wprost do ucha namiętnie, tylko te dwa słowa, po czym spojrzał mi głęboko w oczy. Natychmiast poczułem uderzenie gorąca rozchodzące się po moim ciele i szkarłat wypływający na policzki pod intensywnością jego bursztynowego wzroku pełnego blasku nadziei .

Na koniec posłał mi ujmujący, lecz trochę nieśmiały uśmiech i wyszedł z pokoju, zostawiając mnie zupełnie samego w osłupieniu i z kołaczącym niemiłosiernie sercem.

- Co… to było? – Spytałem cicho sam siebie, wpatrując się w zamknięte drzwi.

 

 

sobota, 4 maja 2013

"Piękny i Bestia" - rozdział 1


Witajcie~!

Tak więc, jak chcieliście część pierwsza jest już napisana. Jak zwykle jest to Shizaya... jestem strasznie monotonna ;) Jak ja się namęczyłam nad tym… Całość była pisana na komórce i mówię Wam – to nic fajnego wybijać słowa na tak małej klawiaturce.

Kolejna zwariowana historia w moim wykonaniu… Znacie bajkę Disney’a pod podobnym tytułem? Dobra, dobra, już nic nie piszę na ten temat. Wszystko trochę mi się rozciągnęło i pojawią się prawdopodobnie trzy części. Tak… Znów kolejny projekt, za który się biorę, a nie dokończyłam poprzednich… Na całe szczęście teraz będę miała trzy dni wolnego z powodu matur. Ah~ jak dobrze jest chodzić do pierwszej licealnej…

Część druga pojawi się jutro wieczorem, a następna prawdopodobnie poniedziałek-wtorek. Jeśli mi się uda nowe rozdziały „dołków” i „psa z kotem”(jeden lub oby dwa) pojawią się sobota-niedziela. Oj~ wena mnie ostatnio wzięła :D

Dla Izayi (z okazji urodzin) i Czytelników - WSZYSTKO~!

Zapraszam do czytania~!

 

„Piękny i Bestia”

Rozdział 1

 

- Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, Izaya!!! - Shinra biegł w moim kierunku, chaotycznie machając rękami. Gdy tylko mnie zobaczył zaczął wykrzykiwać ten, tak już oklepany i banalny tekst. Naprawdę, ludzie są tacy przewidywalni...

- Wiesz Shinra, trochę mi się spieszy. Muszę iść jeszcze do Ikebukuro... W celu wiadomym~! – Dodałem na sam koniec oczywistą oczywistość.

Chciałem się dziś wymigać od towarzystwa. Pespektywa, że jestem o kolejny rok starszy, niezbyt napawała mnie optymizmem.

Doktorek właśnie stał przede mną, jeśli w ogóle można użyć takiego określenia do osoby zwijającej się z zadyszki. Chwilę później, gdy mógł już zaczął oddychać spokojniej, spróbował przybrać poważny wyraz twarzy.

- Ale... Izaya! W imieniu moim i Celty, chcemy ci wręczyć prezent! - Wyciągną z przewieszonej przez ramię torby, jakiś płaski prostokątny kształt owinięty w kolorowy papier i przewiązany wstążeczką. Jego twarz była nad wyraz dziwnie rozpromieniona.

- Co to jest? - Spytałem podejrzliwie biorąc do ręki pakunek i przyglądając mu się ze wszystkich stron.

Po Shinrze zazwyczaj nie spodziewałbym się jakiegokolwiek podstępu. Ale ostrożności nigdy za wiele. Choć na co dzień zachowuje się jak idiota, w rzeczywistości jest dużo bardziej inteligentny niż na to wygląda.

- Prezent, jakbyś nie widział. - Odpowiedział wymijająco z tym samym uśmiechem co wcześniej. Z kieszeni jego białego kitla, dobiegł nas dźwięk dzwonka telefonu. Wyciągną go szybko i tylko rzucił okiem na wyświetlacz. - Przepraszam cię Izaya, ale muszę już iść. Praca wzywa~! - Krzyknął tylko biegnąc w stronę swojego mieszkania. Sądząc po wyrazie jego twarzy, to zamiast pracy, czekała tam na niego raczej jego ukochana.

Spojrzałem na trzymany w ręce przedmiot, ale zaraz potem obojętnie schowałem go do kieszeni kurtki i ruszyłem w stronę Ikebukuro.

***



Dzisiejszy dzień był strasznie nudny, przez co ciągnął się w nieskończoność. Po tym jak widziałem się z Shinrą, spotkałem Shiuzu-chana. Lecz tym razem nie było to przypadkowe spotkanie, a wręcz celowe! Oczywiście z mojej strony.

Jak zwykle gonił mnie po Ikebukuro, wyzywał na wszystkie możliwe sposoby i rzucał najróżniejszymi przedmiotami. Po godzinie zgubiłem go w jakiejś alejce, wrzeszczącego na całą dzielnicę w nieokiełznanej furii, spowodowanej kolejną porażką. Pod wieczór wstąpiłem jeszcze do "Rssian Sushi", gdzie Simon z okazji moich urodzin obdarował mnie dodatkową porcją ootoro. To był chyba najlepszy prezent, jaki w życiu dostałem!

Teraz siedziałem w swoim mieszkaniu i kończyłem jeść tego przepysznego tuńczyka. Przede mną na stoliku piętrzyły się stosy papierów. Dziś była sobota, przez co Namie miała wolnie od pracy, więc raczej będę musiał się zmierzyć sam z tą stertą informacji. Przyjdzie dopiero jutro rano. Trudno.

Przesunąłem jeden z większych stosików i natknąłem się na kolorowy pakunek, który dostałem od moich znajomych. Wziąłem go do ręki ponownie, szczegółowo i ze wszystkich stron oglądając. Płaski przedmiot, grubości może dwóch centymetrów, za to powierzchni piętnaście na dwadzieścia-pięć. Książka.

Pociągnąłem za jeden z krańców kokardy, która zaraz potem została zrzucona na podłogę, a za nią podążyły strzępy ozdobnego papieru.

Miałem rację. Ale zresztą przecież ja zawsze mam rację!

Patrzyłem raz na nią, raz na biurko zawalone dokumentami, rozstrzygając w moim umyśle pojawiający się problem ; zacząć czytać czy nie czytać – oto jest pytanie!

Pieprzyć dokumenty. Przecież jak nie mają nóg to nie uciekną, choć dotyczą one moich ukochanych ludzi. Jutro Namie się tym zajmie.  Ale… gdyby to już byli żywi ludzie sprawa wyglądałaby zupełnie inaczej…

Mówi się, że książki nie ocenia się po okładce, więc nawet nie zaszczyciłem jej, pewnie bogato zdobionego przodu, ani jednym swoim spojrzeniem, a od razu przeszedłem do pierwszej strony tekstu. Potem była kolejna, a zaraz za nią następna.

Zmieniłem pozycję na sofie na bardziej wygodną. Teraz leżałem wygodnie, pochłonięty lekturą. Czytałem linijkę za linijką, stronę za stroną, dopóki oczy same mi się nie zamknęły...


***


 

Leżałem na czymś twardym, a ze wszystkich stron otaczał mnie nieprzyjemny chłód. Niemożliwe bym dalej leżał na sofie i raczej też nie była to podłoga w moim mieszkaniu.
Możliwe, że zostałem porwany, choć wątpię by ktoś był takim idiotą, by to zrobić.

Nasłuchiwałem uważnie. Odgłosy wiecznie tętniącego życiem miasta nie były tu obecne, a wręcz przeciwnie. Ze wszystkich stron dochodziło mnie wesołe kwilenie ptaków i szum wiatru w konarach.

Otworzyłem oczy i od razu zobaczyłem delikatny błękit późno jesiennego nieba, poprzecinany przez gałęzie drzew ogołoconych już z zieleni.

- Hahaahahahahahaha~!

Śmiałem się sam do siebie, jak wariat. Kolejny głupi żart, którejś z osób mających ze mną na pieńku.

Jak zwykle kiedy czułem się niepewnie, moja dłoń pomknęła w kierunku kieszeni kurtki, gdzie spoczywał mój ukochany nóż. Jednak... zamilkłem, kiedy moje palce natknęły się na nieznajomy materiał.

Podniosłem się do pozycji siedzącej i spojrzałem po sobie. Zamiast zwyczajowej kurtki i spodni, tym razem moje ciało opinała... czarna sukienka?!

- Hej żartownisie! - Krzyknąłem do moich porywaczy, za wszelką cenę próbując zachować spokój. - Jeśli myślicie, że ubierając mnie w damskie ciuszki i robiąc kompromitujące zdjęcia, mnie zastraszycie lub upokorzycie... - Dopiero teraz wybuchnąłem niepohamowanym śmiechem, rozbawiony naiwnością ludzi. - To przykro mi, ale mnie to nie rusza~!

Śmiałem się jeszcze przez chwilę, ale gdy już się uspokoiłem, rozglądnąłem się wokół. Nikogo nie było w pobliżu. Żadnych ludzi, a nawet ich namiastki. Tylko ja, drzewa, niebo i ptaki...

- Iza-iza! Iza-iza! - Nagle usłyszałem dwa cienkie głosiki. Tak znajome...

- Mairu! Kururi! Gdzie jesteście?! – Fakt, że sprawcami tego zamieszania prawdopodobnie były moje siostrzyczki, wcale mnie nie uszczęśliwiał, a wręcz przeciwnie.

- Tutaj! Spójrz w górę! - Znów usłyszałem te cieniutkie głosiki. Popatrzyłem w górę, tak jak mówiły.

Do niedawna byłem przekonany, że w życiu nic mnie nie zaskoczy. Doświadczenia z Dullahanem, potem historia z Saiką i jeszcze wiele innych rzeczy. Nawet sam Shizu-chan był ewenementem. Ale w życiu nie spodziewałbym się zobaczyć swoich sióstr zamienionych w ptaki!

- Co się z wami stało? - Chichotałem szaleńczo pod nosem, widząc unoszące się w powietrzu puchate kuleczki. Teraz ich mordki wykrzywione był w wyrazie oburzenia moim niestosownym zachowaniem. Pomyśl sobie - twoja rodzina zamienia się w ptactwo, a ty masz z tego ubaw. Wariactwo, prawda?

- To wcale nie jest śmiesznie! - Krzyknęła z oburzeniem jedna z kłębków piórek. - Lepiej spójrz na siebie! – Wskazała główką na moje aktualne odzienie. - Jeśli nie wypełnisz swojego zadania, to zostaniemy tu tak już do końca życia!

- Co ty mówisz? Jakie zadanie... Więc chcesz mi powiedzieć, że to, że tu jestem to nie wasza sprawka? - Informator, trzeba dodać że najlepszy w Japonii albo i może na całym świecie, który zadaje pytania. Nonsens, prawda?

- Oh Iza-iza... - Westchnęła druga z kulek. - My dwie jesteśmy tutaj właśnie dlatego, żeby objaśnić ci, jak masz postępować. - Moja mina stawała się coraz mniej sympatyczna, z każdym jej kolejnym słowem. - Każdy z nas, by się uwolnić, musi odegrać rolę mu przeznaczoną. Najważniejsza i najbardziej istotna jest oczywiście twoja. Będziesz musiał się w stu procentach podporządkować naszym wskazówką, które...

- Nie będę się nikomu i niczemu podporządkowywał! - Przerwałem jej. - Niedoczekanie! A tak w ogóle, to gdzie my jesteś-… - Urwałem raptownie, gdy zauważyłem kątem oka, jak coś niedaleko nas się porusza.

Spojrzałem w tamtą stronę. To był wilk. Jeden, potem drugi, trzeci, czwarty... Cała wataha! Siedziałem nadal na twardej ziemi przyglądając się w niemym osłupieniu zwierzętom. Wszystkie wygłodniałe zaczynały nas okrążać, a z ich oczu wręcz uderzała chęć mordu.

- Iza-iza - Szepnęły na raz siostrzyczki podlatując z obu stron mojej głowy. - Pierwsza wskazówka: uciekajmy!

***


 

Biegłem wymijając pojedynczo rosnące drzewa i gęste zarośla. Szybciej, szybciej i szybciej. Przypominało to gonitwy z Shizu-chan’em, ale nie było mi wcale do śmiechu, tak jak podczas nich. A już w szczególności nie teraz, gdy nie miałem przy sobie swojego noża i potykałem się co chwilę o suknię. Zwierzęta były z każdą chwilą coraz bliżej i bliżej.

- Iza-iza! Tam coś jest! - Siostry cały czas leciały u mojego boku, co chwilę pospieszając lub pokazując mi lepszą drogę.

I rzeczywiście. Przed nami rozciągało się potężne żeliwne ogrodzenie. Dobiegłem do niego, chwyciłem za jeden z metalowych prętów i przeskoczyłem. Będąc już po drugiej stronie słyszałem tylko rozwścieczone kłapanie szczęk drapieżników.

- Iza-iza! Popatrz!

Spojrzałem. Przede mną z pomiędzy drzew wznosił się pałac o wyglądzie typowo europejskim.

- Co jest?! Mairu? Kururi? Gdzie żeście mnie wywiozły? - Odpowiedziała mi nieprzenikniona cisza. Rozejrzałem dokładniej się wokół. - Mairu? Kururi? Gdzie jesteście?

W pobliżu nie było nikogo porucz mnie i tych rozwścieczonych wilków za ogrodzeniem. Do nich na  pewno nie wrócę, więc pozostało mi tylko kierować się do tej zapuszczonej willi.


***


 

Szczerze powiedziawszy... Myślałem, że będzie tutaj trochę gorzej. Ściany wewnątrz były obdrapane z tapet i gdzieniegdzie brudne. Wszędzie było ciemno, ale przy każdym moim kroku w tym dusznym i zatęchłym powietrzu wirowały kłębki kurzu. Widziałam już dużo gorsze miejsca, ale to napawało mnie dziwnym niepokojem. Podświadomie czułem się cały czas obserwowany.

Już od kilku minut błądziłem po pustych, długich korytarzach i minąłem już chyba setki drzwi. Jedne z nich zaprowadziły mnie do podziemi. Na schodach znów potknąłem się na sukni i zakląłem głośno.

- Halo? - Zza jednych z drzwi dobiegł cichy i zmęczony głos. - Jest tam kto?

Skierowałem się w stronę dźwięku. Może w końcu ktoś mi wytłumaczy co się tu dzieje?

- Kim jesteś? - Spytałem podchodząc bliżej.

- Otwórz te drzwi to zobaczysz. - Skądś znałem ten głos...

Otworzyłem je, a moim oczom ukazała się znajoma postać.

- Shiki-san?! Co ty tu robisz? - Byłem w coraz większym szoku. On?! Tutaj?! - Co się tutaj dzieje?!


- Nie czas na pytania! Musimy uciekać przed Bestią! Szybko! – Krzyknął i ruszył biegiem przez korytarze, a ja podążyłem zaraz za nim.

Labirynty pomieszczeń wydawały się ciągnąć przed nami w nieskończoność, ale w końcu znaleźliśmy się w słabo oświetlonym holu. Gdy otwieraliśmy już ogromne drzwi prowadzące na zewnątrz, w cieniu dostrzegłem znajomą postać.

- Shizu-chan? - Nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Stał tu, przede mną. Ale... był jakiś inny niż zawsze. Ah! Przecież nie miał teraz na sobie zwyczajowego stroju barmana, tylko jakieś potargane... szmaty?

- Nikt stąd nie ucieknie! - Krzyknął i pognał w naszą stronę.

Moja dłoń podążyła po nóż, ale znów natknęła się tylko na materiał sukni. Teraz sobie z nim na pewno nie poradzę!

Ruszył prosto na mnie. Spojrzałem w stronę Shikiego, ale jego nigdzie nie było. Za to przez uchylone drzwi dostrzegłem sylwetkę biegnącą w dal.

- Cholera!
Chciałem wybiec za nim, ale droga ucieczki została mi błyskawicznie odcięta przez Shizu-chana. Odskoczyłem do tyłu, automatycznie zaplątując się w tą pieprzoną sukienkę. Upadłem na podłogę i nie panując nad swoim ciałem, uderzyłem boleśnie tyłem głowy w jakiś mebel.
Ostatnim co zarejestrowałem zanim otoczyła mnie czerń, była sylwetka pochylająca się nade mną i uczucie silnych dłoni chwytających mnie za ramiona.