piątek, 31 maja 2013

Przeżyją tylko najsilniejsi (one-shot)





Witajcie~!

Oj… Długo mnie tu nie było. Nie wiem czy się ucieszycie, ale przychodzę do Was z one-shotem. Niestety… nie wiem, jak go mam go określić… Zobaczycie, jak go przeczytacie.

Jak miałam tylko trochę czasu, to czytałam sobie Wasze komentarze, które zostały zamieszczone od czasu kiedy mnie nie było. Tak się z nich wszystkich cieszę~! I chyba tylko to dawało mi motywację do nauki.

A teraz jeszcze ogłoszenia parafialne:

Jak powszechnie jest wiadomo, klasyfikacja kończy się 14 czerwca, więc do tego czasu na pewno nie pojawią się nowe rozdzialiki. Przykro mi. Po prostu jestem zawalona robotą, a tego one-shota wstawiam tylko dlatego, że po kawie nie mogłam spać w nocy. Ale za to spróbuję zamieścić coś około 15 lub 16 czerwca. Potem jadę na tygodniowy plener i jak tylko będę miała tam dostęp do Wi-fi, to spróbuję wstawić coś nowego. Potem rozdziały powinny pojawiać się już regularnie.

A teraz…

… zapraszam do czytania~!

 

Przeżyją tylko najsilniejsi

 

Ostatnio ktoś zadał mi banalne pytanie.

- Dlaczego?

Stając koło niego na krawędzi dachu budynku, odpowiedziałem bez namysłu.

- Bo was kocham.

Wyprostowałem rękę. Delikatnie, jakby z namaszczeniem i czcią, dotknąłem jego pleców.

Potem patrzyłem już tylko na rozciągającą się pode mną ciemność i kontrastującą z tym mrokiem, wolno spadającą sylwetkę. Chwilę później dało się słyszeć nieprzyjemny chrzęst roztrzaskujących się kości i odgłos rozbryzgującej się na wszystkie strony krwi z resztą miękkiej materii.

Chciałem zobaczyć, jak życie ulatuje z ciała tego skurwiela. Nie mogłem przecież przegapić takiej okazji!

Zbiegłem zwinnie i szybko po schodach ewakuacyjnych i ruszyłem w kierunku mroku alejki.

Było ciemno. Naprawdę ciemno. Z mojej aktualnej perspektywy, nie mogłem dostrzec obiektu mojego zainteresowania. Postąpiłem ostrożnie kilka kroków w przód rozglądając się uważnie. Nic. Zrobiłem kilka następnych i następnych. Spod podeszwy mojego buta usłyszałem chrupot miażdżonych kosteczek i w tej samej chwili także bulgot.

- Ups~!

Pochyliłem się w stronę dźwięku. Wyjąłem z kieszeni kurtki małą latareczkę i poświeciłem mężczyźnie w oczy. Snop ostrego światła spowodował od razu bolesne zwężenie się źrenic przy akompaniamencie kolejnego nieprzyjemnego odgłosu bulgotu. Wcale się nie dziwię, że udało mu się wydobyć z siebie tylko taki dźwięk. Połowa twarzy, po bliskim spotkaniu z twardą powierzchnią, wcale nie przypominała już tego samego oblicza, które widziałem zaledwie kilkanaście sekund wcześniej. W ogóle cała jego sylwetka nie przypominała już kształtem człowieka, tylko jakieś fantastyczne stworzenie nabazgrane przez dziecko na kartce. Wszystko zniekształcone, jakby ukazane w krzywym zwierciadle i powyginane w abstrakcyjnych kierunkach. W jego oczach majaczyło tylko przerażenie i strach.

To cud, że on jeszcze w ogóle żyje. I do tego jest przytomny! Chyba, jako jedyny wytrzymał tak długo...

Ale to już dla niego koniec. I dla nich wszystkich.

Powoli podniosłem nogę obserwując uczucie ulgi błyszczące gdzieś na dnie jego oczu. Potem na powrót przygniotłem jego dłoń obcasem buta, wyrywając tym samym z jego gardła przeraźliwy krzyk. Kości zachrupotały nieprzyjemnie.

- Wiesz, że nieładnie jest się bawić cudzymi zabawkami, prawda? - Mocniej naparłem obcasem, patrząc jak pozostałości twarzy mężczyzny wykrzywiają się w grymasie bólu. - On jest wyłącznie moją zabawką. Wszyscy o tym wiedzą. Więc dlaczego to zrobiłeś?

Czekałem kilka sekund na odpowiedz. Lecz ona nie nadeszła. Chyba trudno jest mówić ze zgruchotaną szczęką, prawda? Zaśmiałem się szaleńczo.

- Ależ oczywiście nie musisz odpowiadać na moje pytanie! Kiedyś na pewno zdobędę tą informację... Ale, teraz musisz ponieść konsekwencje swoich czynów.

Powolnym ruchem wyciągnąłem pistolet z kieszeni kurtki. Idealnie leżał w mojej dłoni. Przyłożyłem chłodną lufę broni do skroni mężczyzny. Powolnym ruchem położyłem palec na spuście.

- Jakieś ostatnie słowa? - Spytałem z kpiącym uśmieszkiem. - Ach~! Jak mogłem zapomnieć? Przecież teraz n-i-e- m-o-ż-e-s-z s-i-ę o-d-e-z-w-a-ć~! - Przeliterowałem dźwięcznie ostatnie wyrazy, obserwując, jak panika w jego oczach narasta.

Pociągnąłem za spust.

W ciemnej alejce rozbrzmiał huk wystrzału. Na mojej twarzy i ubraniach osiadły krople krwi. Cały czas patrzyłem się w jego oczy i obserwowałem, jak gaśnie w nich to osobliwe światło i wszystkie emocje. Jego twarz zamarła w wyrazie bólu. Już na zawsze.

Wyprostowałem się i rozglądnąłem wokół. W całej alejce leżały porozrzucane w nieładzie ciała. Wszystkie były już tak samo zmasakrowane i zimne.

- Zrobiliście jeden nieodpowiedni krok. A teraz co? Jesteście już tylko kupą gnijącego mięsa i roztrzaskanych kości. – Kopnąłem jedno z ciał całą siłą w głowę. W alejce rozbrzmiał odgłos łamanych kręgów szyjnych. – Myśleliście kiedyś, jak to jest umierać? Chyba raczej nie, prawda? Ale krzywdziliście, gwałciliście i zabijaliście bez opamiętania, nie mając żadnych idei, oprócz przemocy. Zabawiliście się moją zabawką i ją zepsuliście. Zniszczyliście moją grę. I co was spotkało? Sami zostaliście zabici. To karma.

Odwróciłem się w kierunku wylotu uliczki i ruszyłem w stronę światła.

 

***

Tydzień wcześniej...

 

- Oj, Namie-san~! Czy mogłabyś uczynić tą przysługę światu i od czasu do czasu, zrobić coś porządnie? - Spytałem z wyczuwalną pretensją w głosie i spoglądnąłem na nią znad monitora komputera.

Zaskoczona moimi pretensjami stała na środku biura z aurą, aż ociekającą chęcią mordu.

- Przecież zrobiłam wszystko, tak jak mówiłeś. Więc w czym problem? - Wysyczała przez zaciśnięte zęby.

Cały czas doskonale opanowana, denerwowała się tylko wtedy, gdy ktoś wytykał jej błędy. No i, jeszcze oczywiście traciła swoją cierpliwość, jeśli coś zagrażało jej braciszkowi... Ah~ ta miłość kazirodcza. Lubiłem wyprowadzać ją z równowagi.

- Nigdzie nie ma moich notatek z wczorajszego wyjścia. - Rzuciłem niedbale, odchylając się na fotelu.

- Kładłam je rano na biurku. - Obróciła się tyłem do mnie i wróciła do układania na regałach stert segregatorów i książek.

- A widzisz je tu gdzieś? - Spytałem wskazując dłonią blat mebla. - Bo ja nie. - Udałem chwilowe zamyślenie, po czym kontynuowałem z wrednym uśmieszkiem. - Chyba nie chcesz mi wmówić, że ślepnę? Co, Namie-san~? - Wypowiedziałem jej imię dźwięcznie.

- Nie chcę ci nic wmawiać. - Spojrzała na mnie przez ramię z wyraźną irytacją malującą się w oczach. - Ale czy w końcu mógłbyś przestać się bawić i wyciągną te dokumenty z szuflady?

Jednak mnie przejrzała... A szkoda. Mogłem mieć z dokuczania jej tyle radości...

- Oj, Namie-san... Ty wszystko potrafisz zepsuć. - Odparłem z wyrzutem i wyciągnąłem spod biurka zapisane starannym pismem kartki papieru. - Wcale nie umiesz się bawić...

- Znajdź sobie lepiej inny obiekt do swoich głupich żartów.

- Ale mi się n-u-d-z-i~! - Wykrzyknąłem i zacząłem się obracać na fotelu.

- Jak naprawdę, aż tak bardzo ci się nudzi, to idź podrażnić dzikie zwierzęta w zoo. - Rzuciła z przekąsem. – Może jakiś zdesperowana bestia cię zje.

Puściłem jej ostatnią uwagę koło uszu.

- Nie lubię chodzić do zoo... - Nagle w mojej głowie zapaliła się zielona lampka. - Idę do Ikebukuro. - Rzuciłem szybko w stronę mojej sekretarki, porwałem z wieszaka kurtkę i wybiegłem z mieszkania.

***

 

Wędrowałem po Ikebukuro już od dobrej godziny, zbierając przydatne informacje oraz z utęsknieniem wypatrując w tłumie blond czupryny i latających przedmiotów. Ku mojemu zdziwieniu, nigdzie nie dostrzegłem ani jednego, ani drugiego. Widocznie bestia z Ikebukuro musiała się dzisiaj bardzo dobrze kontrolować. Idealna okazja dla mnie, żeby go sprowokować i zniszczyć przy tym część dzielnicy!

Ale wcześniej przydałoby się zdobyć trochę energii na nasz pościg.

Przemierzając, nadmiernie zatłoczone o tej porze dnia ulice, dotarłem do „Russian Sushi”. Zaglądnąłem do środka przez przeszkloną ścianę. Wewnątrz lokalu panował taki sam zamęt, jak wszędzie indziej. Ale przecież z powodu takiej błahostki nie zrezygnuję z porcji mojego tuńczyka.

Otworzyłem drzwi i zanurkowałem w tłum, zwinnie przeciskając się między ludźmi i skutecznie unikając ich łokci.

Po chwili stałem już przy ladzie. Simon zauważył mnie od razu, pytając, przez ogólny harmider i krzyki, czy przyszedłem po to co zwykle. Skinąłem tylko głową na znak twierdzący, a kilka sekund później lawirowałem z niedużym pakunkiem między sylwetkami w stronę wyjścia. Zobaczyłem jeszcze kontem oka, jak Rosjanin macha do mnie ogromną dłonią i wykrzykuje coś w moim kierunku. Przecież zapłaciłem mu odpowiednią cenę, więc czego może chcieć? Prawdopodobnie była dzisiaj promocja i może chciał wydać mi resztę? Intuicja kazała mi się wrócić i sprawdzić, jaką sprawę ma do mnie Simon, ale rozsądek podpowiadał mi, bym możliwie, jak najszybciej ewakuował się z moim obiadem z tego tłoku. Jeszcze ktoś niechcący mógłby mi wytrącić pudełeczko z rąk, i co wtedy? Resztę odbiorę kiedy indziej. Nie zważając na krzyki Rosjanina, ponownie ruszyłem w kierunku wyjścia.

***

 

Zaledwie kilkanaście minut później siedziałem na ławce w parku, obserwując niebo i zlizując z palców smak ootoro. Pogoda była idealna. Słońce świeciło jasno, ogrzewając swoimi promieniami, a delikatny wiaterek poruszał leciutko kosmykami moich włosów. Pogoda iście sielankowa. Spojrzałem na puste pudełeczko leżące obok mnie. Chociaż czułem się już najedzony, z chęcią zjadłbym jeszcze trochę. Powinienem chyba kupić dwie porcje...

Leniwym ruchem sięgnąłem do kieszeni i wyciągnąłem jedną z komórek. Przetarłem jeszcze lekko przetłuszczonym palcem ekranik, by ją odblokować. Smuga powstała przy tym na środku urządzenia mieniła się różnymi kolorami. Fascynujące...

Spojrzałem na godzinę ukazaną na wyświetlaczu. Uśmiechnąłem się sam do siebie. Jak to dobrze jest byś w odpowiednim miejscu o odpowiednim czasie!

Dzisiaj Shizu-chan, jak co tydzień, miał spotkać się z Tomem na obrzeżach tego parku. A tak się składało, że zawsze szedł tą samą drogą przysiadając na samotnej ławce i zapalając papierosa. Dzisiaj ta sama ławka nie była już samotna. Towarzyszyłem jej JA i razem wyczekiwaliśmy na naszego wspólnego znajomego.

Minęła minuta, potem druga i kolejne, leniwie odmierzając czas. Spojrzałem na telefon. Shizu-chan zawsze był niezwykle pilny i odpowiedzialny, jeśli chodziło o pracę. A w szczególności po tym numerze, który mu kiedyś wywinąłem. Ale... Dzisiaj spóźnił się już o 27 sekund! Jak zwykle zaskakiwał mnie tą swoją nieprzewidywalnością, którą potrafił zepsuć każdy mój plan. Tak było i tym razem.

Spojrzałem na drogę, w kierunku z którego powinien nadchodzić. Pusto.

Albo nie... Zdecydowanie nie mogłem powiedzieć, że nic tam nie było. Zamiast pierwotniaka którego się spodziewałem, pojawił się inny, ale mieszczący się w tym samym przedziale inteligencji.

Po chodniku ospale pełzła gąsienica. Duża i tłusta, o barwie soczystej trawy, powoli poruszała małymi nóżkami. Dałem radę zauważyć ją nawet z tej odległości. Ale nie ja jeden.

Z gałęzi zleciał wprost w kierunku larwy, mały ptaszek. Więc to on tak hałasował w koronie tego drzewa... Wylądował zaraz koło robaka, przyjrzał mu się uważnie, po czym złapał go w dzióbek. Zielona istotka próbowała się ratować, energicznie wyginając swoje ciałko we wszystkie strony. Jednak jej próby nie poskutkowały, a szkoda, bo pewnie za kilka dni zaczęłaby nowe życie, rozwijając swoje skrzydła w innej postaci.

Jednak jedynym, który rozłożył teraz skrzydła był ów mały ptaszek. Zadowolony posiłkiem, nieostrożny, wzbił się w powietrze. Głupi! Czujności nigdy nie można stracić. Jak to mówią - człowiek uczy się na błędach. Ale najwyraźniej ta sama zasada nie może tyczyć się zwierząt.

W kierunku lecącego malucha zapikował jakiś inny ptak, raczej nie mając przyjaznych zamiarów. W promieniu słońca zabłysł ostry, niczym mój nóż, szpon. Ułamek sekundy później o trawę uderzyło małe bezwładne ciałko o zakrwawionych piórkach, a zaraz obok ofiary wylądował myśliwy, rozrywając ją zakrzywionym dziobem.

Ptaszek już raczej nie nauczy się niczego na swoim błędzie. Albo nie. Pewnie się czegoś nauczył, ale nie da rady zastosować tej wiedzy w praktyce. A czasu nie da się cofnąć, by naprawić swoje błędy, tak samo jak nie można uniknąć śmierci. Przecież i tak każdy z nas umrze. Pozostaje tylko pewne dość istotne pytanie - kiedy i jak?

Wszystko to trwało zaledwie kilka sekund, a przedstawiało najstarszą i najważniejszą zasadę rządzącą światem - przeżyją tylko najsilniejsi.

***

 

Znów przechadzałem się uliczkami Ikebukuro.  Kilka minut temu opuściłem park, po dwóch godzinach wypatrywania Shizu-chana. Czyżby było możliwe, że zmienił godziny pracy? Będę się musiał dowiedzieć tego jeszcze dzisiaj! Nie interesowałem się nim od dwóch tygodni, bo cały swój poświęcałem zleceniu od Shikiego, które dotyczyło nowego gangu panoszącego się na jego terytorium. Nieprzyjemna sprawa. Informacje niezwykle trudne do zdobycia, ale czym są takie płotki dla najlepszego informatora?

Z rozmyślania wyrwał mnie silny podmuch chłodnego wiatru, przed którym nie ochroniła mnie nawet moja wspaniała kurtka. Spojrzałem w niebo. Pogoda o tej porze roku, jak zwykle dawała się ponosić swoim kaprysom. Pół godziny temu wygrzewałem się w promieniach słońca, a teraz przeszedł mnie dreszcz zimna. Zapowiadało się na dość potężną burzę.

Gdy pierwsze krople deszczu uderzyły o chodnik, zarzuciłem na głowę kaptur. Moje pole widzenia było teraz trochę bardziej ograniczone, ale nie przeszkodziło mi to wcale w obserwacji ludzi, uciekających pod zadaszenia lub chowających się przed zmoknięciem w sklepach. Ludzie są tacy przewidywalni...

Chyba jako jedyny, a raczej na pewno tylko ja, paradowałem skocznym, lecz nieśpiesznym krokiem przez ten zgiełk. W powietrzu, aż dało się namacalnie odczuć panikę. Jak oni mogą się bać? Ci ludzie... Cały czas czują strach. Przed wszystkim. Że mogą stracić pracę, że coś może stać się ich bliskim i o podobne błahostki, nie warte zachodu. I to dlatego jestem ponad nimi wszystkimi! Tak! Izaya Orihara nie odczuwa takich słabości, jak strach!

Deszcz rozpadał się na dobre, przeradzając się już w ulewę. Gdzieś w dali rozbłysło jasne światło, a potem rozbrzmiał huk pioruna. Przebiegające koło mnie skąpo odziane licealistki zaczęły piszczeć i przyspieszyły znacznie bieg potrącając innych przechodniów. Zwykła zmiana pogodowa, a potrafi wywołać tyle emocji!

Gdzieś w tłumie mignęła mi znajoma sylwetka, odziana jak zwykle białym kitlem lekarskim. Było niemożliwością, żeby okazało się, że jest to ktoś inny od Shinry. Przyspieszyłem kroku, by nadążyć za nim.

Udało mi się go dogonić jednak dopiero przed wejściem do szpitala, całą drogę biegł jak oszalały. Słysząc, jak wykrzykuję jego imię odwrócił się powili na chodach wejściowych do budynku. Na jego twarzy malowało się zaskoczenie, które potem zastąpiła czyste oburzenie i gniew.

- Izaya-kun! - Zaczął krzyczeć na mnie we wściekłości, zbiegając szybko po schodach. Nigdy nie widziałem u niego jeszcze tak mocnych emocji złości, jak teraz. -  Jak mogłeś! Rozumiem, że się nienawidzicie, ale żebyś posuwał się do takiej bezczelności i przychodził tutaj po tym, co mu zrobiłeś... Nie dam ci go do końca zabić! Nie pozwolę na to! Słyszysz?

Pierwszy raz w życiu nie wiedziałem co powiedzieć. Stałem przed nim, a moje oczy powiększały się w niedowierzaniu, kiedy słyszałem kolejne oskarżycielskie słowa padające z jego ust.

- Shinra... - Spojrzał na mnie groźnie, słysząc swoje imię. - O co ci chodzi? Kogo mam nie zabijać?

Teraz lekarz patrzył na mnie zdziwiony. Jednak po chwili wrócił do poprzedniego stanu i zmierzył mnie uważnie wzrokiem.

- Izaya... Ty nic nie wiesz? - Od jego okularów odbiło się nagły blask błyskawicy. - Shizuo jest w śpiączce. Podobno to ty do niego strzelałeś.

Gdzieś blisko rozbrzmiało kolejne uderzenie pioruna, jednak ja już go nie usłyszałem. Powoli, jakby w zwolnionym tempie, docierały do mnie słowa mojego znajomego. Chwilę później, gdy zrozumiałem już, co próbował mi przekazać, poczułem nieprzyjemny ucisk w klatce piersiowej. Moje ciało przeszył lodowaty dreszcz. Nie był on jednak spowodowany mocnym podmuchem wiatru, który zrzucił mi z głowy, a odsłaniając tym samym moją twarz przed deszczem. Słodkie krople płaczącego nieba mieszały się z tymi moimi - słonymi, które chwilę wcześniej zaczęły spływać po moich policzkach.

***

 

Dwa miesiące później...

 

Shinra krzątał się nerwowo po pomieszczeniu, cały czas coś poprawiając lub przekładając. Już na pierwszy rzut oka widać było, że czuje się bardzo niepewnie. Za każdym razem zadawał mi to samo pytanie:

- Izaya... Ty naprawdę nie masz nic innego do roboty? - Spytał z troską w głosie i tym razem. Spojrzałem na niego półprzytomnie. - No, wiesz... Nie żeby mi to jakoś szczególnie przeszkadzało, ale... Obawiam się, że jak Shizuo-kun się obudzi, to nie będzie szczęśliwy, że przesiadujesz tu każdego dnia...

- Czytałem, że ludzie w śpiączce słyszą wszystko, co się wokół nich mówi, więc i tak już pewnie wie. Może... jak skoczy mu porządnie adrenalina, to się w końcu obudzi?

Lekarz przypatrywał mi się jeszcze chwilę, ale później pokiwał tylko z rezygnacją głową i wyszedł z sali szpitalnej.

Tak, to co mówił było prawdą. Kiedy dowiedziałem się, że ktoś odważył się zepsuć moją własność, po prostu... nie potrafiłem zostawić tego bez echa. Zdobycie informacji, których szukałem prawie bezskutecznie przez dwa tygodnie, zabrało mi tylko tydzień. Potem... Spotkała ich kara za dotykanie cudzych rzeczy. Tropiłem każdego z nich, zabijałem go, a na koniec rujnowałem życie jego rodzinie, jeśli oczywiście tylko ją posiadał.

Miejsce ich egzekucji zostało znalezione przez policję dopiero kilkanaście dni temu. Pewnie nawet nikt nie zainteresowałby się ich zniknięciem, gdyby nie roznoszący się w pobliżu smród rozkładających się ciał, przypiekanych dodatkowo promieniami ciepłego, letniego już pawie słońca. Najpierw rozeszła się plotka o rzekomym zbiorowym samobójstwie dla idei jakiejś nowej sekty. Dopiero, gdy odkryto tożsamości zamordowanych ogłoszono oficjalnie, że było to kolejne wyrównywanie rachunków między gangami. Zresztą, nie mijało się to dużo z rzeczywistością. Shiki-san doceniając mój trud, zapłacił mi pięć razy tyle ile obiecywał na początku i zadbał o to, by nie padły na mnie żadne podejrzenia. Krótko mówiąc - udany interes.

Tylko jedna rzecz mnie niepokoiła. Dlaczego przychodziłem tu codziennie?

Samo przesiadywanie w tym pokoju powodowało we mnie dziwne uczucia. Cztery białe ściany, drażniące ostre światło jarzeniówki, nadające im sterylny wygląd. Masa piszczących i szumiących urządzeń tworzyła, jakby mur dookoła łóżka szpitalnego. Wstałem z krzesła i podszedłem bliżej, oglądając ten sam widok, który po raz pierwszy zobaczyłem dwa miesiące temu. Shizu-chan leżał na materacu, pogrążony w głębokim śnie przez cały ten czas. Taki spokojny...

- Shinra tu był, wiesz? - Usiadłem na skraju materaca i przeczesałem palcami jego blond włosy, jak zwykle rozrzucone we wszystkie strony w nieładzie. Są stanowczo za długie. Powinienem je trochę przyciąć. - Celty też dzisiaj tu była. Z planu urwał się nawet Kasuka, choć nie był taki rozmowny, jak tamta dwójka. Ale pewnie i tak najbardziej cieszyłeś się, kiedy on przyszedł, prawda? Ach, i jeszcze przyniósł ci kwiaty. Postawiłem je na parapecie, na miejscu tych, które już zwiędły.

Spojrzałem w stronę otwartego okna. Pogoda była doskonała na spacerowanie po Ikebukuro i zbieranie informacji. Więc dlaczego siedziałem tu, przy nim, i opowiadałem mu to wszystko?

Na samym początku myślałem, że przyciąga mnie tu chęć zabicia Shizu-chana, ale to uczucie minęło, gdy tylko wykończyłem tamten gang. A potem wybrałem przychodzenie tu  codziennie i opiekę nad nim, zamiast biegać po mieście i bawić się ludźmi, pod jego nieobecność. Zresztą... robiłem tak przez kilka pierwszych dni, ale niespodziewanie szybko stałem się znudzony tym, jak tłum ulegał wszystkim moim działaniom. Czułem, że coś jest nie tak jak powinno, że brakuje jednego, ale dość istotnego elementu. Oczywiście był nim Shizu-chan.

Wstałem z materaca i podszedłem do okna, by je zamknąć. Wieczorami było jeszcze stanowczo za chłodno, by móc spać przy otwartym. Jednak zamarłem w pół ruchu, gdy mój wzrok padł na wazon z kwiatami i niezwykle barwne stworzonko, wygrzewające swoje skrzydełka w ostatnich promieniach zachodzącego słońca. Delikatnie wziąłem je w swoje dłonie i wyłożyłem ręce przez otwarte okno. Motyl był niezwykle spokojny. Leżał jeszcze chwilkę, ale potem zatrzepotał szybko skrzydełkami i odleciał. Przypomniała mi się sytuacja sprzed dwóch miesięcy.

Podszedłem do łóżka i nachyliłem się nad nieruchomą postacią. Nasze twarze były tak blisko siebie, że czułem ciepło bijące od jego ciała.

- Shizu-chan, wiesz... - Wyszeptałem cicho w jego usta. - ... że przeżyją tylko najsilniejsi?

 

*** The end ***

 

 
 
 


 

11 komentarzy:

  1. To było słodkie *O*
    Chodzi mi tutaj o wstęp, rozwinięcie i zakończenie ^~^
    Mam nadzieję, że Shizuo się obudzi TT3TT
    Smutno by było, gdyby to się nie wydarzyło.
    Strasznie zadziwił mnie ten moment:
    '- Izaya... Ty nic nie wiesz? - Od jego okularów odbiło się nagły blask błyskawicy. - Shizuo jest w śpiączce. Podobno to ty do niego strzelałeś.' To był szok po całej linii. Ale potem się wyjaśniło i było dobrze ^~^
    Podobało mi się również to, jak Izaya przyglądał się tej małej, włochatej, zielonej gąsienicy. To było urocze ^~^
    Na początku, odezwała się we mnie moja sadystyczna natura hehehe xD
    Z chęcią przeczytałabym część drugą, jeśli taka byt była.
    POZDRAWIAM~!

    OdpowiedzUsuń
  2. Smutne i urocze :'3 mam nadzieję, że Shizuo się obudzi :c podoba mi się reakcja Izayi, to że siedzi przy Shizu-chanie i że mu wszystko opowiada. Cudowny oneshot :3 są szansę na kontynuację?
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. ;-; płakać się chce...Shizu-chan wstawaj!

    OdpowiedzUsuń
  4. Cudowne i takie smutne ;-; Izaya mnie zdziwił swoimi przemyśleniami, były takie no... w jego stylu. Niech Shizu-chan się obudzi, błagam. Jestem taka ciekawa co on wtedy zrobi. Mam nadzieję ze napiszesz drugą część :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Woow... no to sprawiłaś, że serio czuję się dość... poruszona tym oneshotem. W swej istocie jest taki... jakiś wyjątkowy i ciekawie napisany.
    Primo: Izaya. Wręcz doskonale zachowany charakter i zachowanie tej postaci. Serio, nie mogę wyjść z podziwu, jak kanoniczny wyszedł ci on. Wszystkie te przemyślenia, uwagi, zemsta, irytacja spowodowana zaatakowanie ,,jego'' zabawki - po prostu zajebiście ci to wyszło. Cały on jest taki dokładnie, jaki być powinien. To dość niezwykłe.
    Secundo: miło mi, że opisałaś przebieg zemsty Izayi. Ogromnie mi się podoba jego ,,wykład'' na temat zabawy czyjąś zabawką oraz to w jak ciekawy sposób pozbył się ich. Albo to, jak czeka na Shizuo na ławce i to przesiadywanie w szpitalu. Śliczne.
    Tertio: te wszystkie wzmianki o tych motylach, gąsienicach i przemyślenia - po prostu niesamowite.
    Może jestem dziwna, ale ja tam nie chcę kontynuacji. Nie. Wg mnie ten oneshot jest zakończony w dobrym momencie. Zostawia duże pole do refleksji, a ja lubię takie otwarte zakończenia. Myślę, że ostatnio zdanie idealnie wszystko podsumowuje - niezależnie od tego czy Shizu-chan się obudzi, czy nie - wywarło to na mnie niezwykłe wrażenie.
    Całość jest po prostu... fantastyczna.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  6. Waaa~ *.*
    To było takie śliczne... Spodobało mi się to o tej "zabawce",, to było takie Izayowate. I jak tak Izaya sobie siedział w tym szpitalu obok Shizusia, to ja tak sobie pomyślałam, że to całkiem podobne do tego, jak dzieci czekają na naprawienie zepsutej zabawki. Pamiętam jak sobie zepsułam coś, albo jak ktoś mi to zepsuł, to siedziałam przy tacie tak długo, aż tego nie naprawił i tak uważnie patrzyłam na cały ten proces .3. Z Izayą według mnie mogłoby być tak samo...
    A ten moment z gąsienicą xD na początku takie 'WtF?! Co do tego wszystkiego ma pulchny zielony robaczek?!'. Jak przyleciał ptaszek, a potem jak inny, większy ptaszek zabił ptaszka, to od razu pomyślałam sobie o łańcuchu pokarmowym o.o
    Co do tego motylka na końcu, to przypomniała mi się Alicja w Krainie Czarów i to jak tamta gąsienica paliła tą fajkę i potem się w motylka zamieniła^^ hehe, ale jak tak teraz myślę... to w sumie Shizuś też jest jak taka gąsienica teraz, co nie? I jak się obudzi (oby ;-;) to się zmieni w motylka~! Tak jakby... znaczy się.. przynajmniej ja to tak postrzegam.
    Matko xD cały ten komentarz jest pełny tego co mi się z czym kojarzy :D cóż, przynajmniej jest na temat~!
    Ten oneshot był śliczny ;-;
    I w ogóle to tęskniłam za tobą dawno cię tu nie było ;-; Ale fajnie, że to całe piekło w szkole dobiega już końca^^

    OdpowiedzUsuń
  7. WRÓCIŁAŚ!!!! Dzięki ci!Jestem tak zmęczona ,że niechce mi sie nic czytać ,ale twojego one-shota przeczytałąm dwa razy ;3 Mam nadzieje ,że szybko wrócą dołki i jak pies z kotem ;3 Czekam z niecierpliwością i zapraszam do mnie ;3

    OdpowiedzUsuń
  8. Witam,
    bardzo mi się ten shocik podobał, Izaya siedzi w szpitalu przy Shizuo, i rozliczył się ze wszystkimi, którzy za tym stali...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  9. Ohayo! Jeżeli nie masz co robić z wolnym czasem i chcesz go przepieprzyć na głupoty, to zapraszam serdeczniasto na http://rafael-bielecki-yaoi.blog.onet.pl, gdzie dzieją się tak posrane rzeczy, że się to w pale nie mieści! Bielecki w Hogwarcie to armageddon, Bielecki w Hogwarcie przy Lucjuszu Malfoyu to ZAGŁADA.
    Parodia ceniona sobie przez Towarzystwo Yaoistek, Klub Pensjonariuszy Emerytów, Izbę Poselską i pana Tadzia spod dziesiątki.
    Zapraszam - także po wymianę linkową!
    Pozder
    Anix

    OdpowiedzUsuń
  10. Jak pisałam wcześniej, dopiero zaczynam i nie przeczytałam wszystkiego O.o Ale to naprawdę mi się podobało. Nie lubię smutnych ficków (może dlatego, że od razu płaczę?), ale gdy to przeczytałam, poczułam coś dziwnego ;p Może to efekt uboczny tak zajeb..zajefajnego oneshota? xD

    OdpowiedzUsuń
  11. Takie słodkie OwO Szkoda, że to już koniec i że Shizuś się nie obudził ;-; No ale i tak mi się podobało.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń