Witajcie~!
Oj… Długo mnie tu nie było. Nie wiem
czy się ucieszycie, ale przychodzę do Was z one-shotem. Niestety… nie wiem, jak
go mam go określić… Zobaczycie, jak go przeczytacie.
Jak miałam tylko trochę czasu, to czytałam
sobie Wasze komentarze, które zostały zamieszczone od czasu kiedy mnie nie
było. Tak się z nich wszystkich cieszę~! I chyba tylko to dawało mi motywację
do nauki.
A teraz jeszcze ogłoszenia
parafialne:
Jak powszechnie jest wiadomo,
klasyfikacja kończy się 14 czerwca, więc do tego czasu na pewno nie pojawią się
nowe rozdzialiki. Przykro mi. Po prostu jestem zawalona robotą, a tego one-shota
wstawiam tylko dlatego, że po kawie nie mogłam spać w nocy. Ale za to spróbuję zamieścić
coś około 15 lub 16 czerwca. Potem jadę na tygodniowy plener i jak tylko będę
miała tam dostęp do Wi-fi, to spróbuję wstawić coś nowego. Potem rozdziały
powinny pojawiać się już regularnie.
A teraz…
… zapraszam do czytania~!
Przeżyją tylko najsilniejsi
Ostatnio
ktoś zadał mi banalne pytanie.
- Dlaczego?
Stając koło
niego na krawędzi dachu budynku, odpowiedziałem bez namysłu.
- Bo was
kocham.
Wyprostowałem
rękę. Delikatnie, jakby z namaszczeniem i czcią, dotknąłem jego pleców.
Potem
patrzyłem już tylko na rozciągającą się pode mną ciemność i kontrastującą z tym
mrokiem, wolno spadającą sylwetkę. Chwilę później dało się słyszeć nieprzyjemny
chrzęst roztrzaskujących się kości i odgłos rozbryzgującej się na wszystkie
strony krwi z resztą miękkiej materii.
Chciałem
zobaczyć, jak życie ulatuje z ciała tego skurwiela. Nie mogłem przecież
przegapić takiej okazji!
Zbiegłem
zwinnie i szybko po schodach ewakuacyjnych i ruszyłem w kierunku mroku alejki.
Było ciemno.
Naprawdę ciemno. Z mojej aktualnej perspektywy, nie mogłem dostrzec obiektu
mojego zainteresowania. Postąpiłem ostrożnie kilka kroków w przód rozglądając
się uważnie. Nic. Zrobiłem kilka następnych i następnych. Spod podeszwy mojego
buta usłyszałem chrupot miażdżonych kosteczek i w tej samej chwili także
bulgot.
- Ups~!
Pochyliłem
się w stronę dźwięku. Wyjąłem z kieszeni kurtki małą latareczkę i poświeciłem mężczyźnie
w oczy. Snop ostrego światła spowodował od razu bolesne zwężenie się źrenic
przy akompaniamencie kolejnego nieprzyjemnego odgłosu bulgotu. Wcale się nie
dziwię, że udało mu się wydobyć z siebie tylko taki dźwięk. Połowa twarzy, po
bliskim spotkaniu z twardą powierzchnią, wcale nie przypominała już tego samego
oblicza, które widziałem zaledwie kilkanaście sekund wcześniej. W ogóle cała
jego sylwetka nie przypominała już kształtem człowieka, tylko jakieś
fantastyczne stworzenie nabazgrane przez dziecko na kartce. Wszystko
zniekształcone, jakby ukazane w krzywym zwierciadle i powyginane w abstrakcyjnych
kierunkach. W jego oczach majaczyło tylko przerażenie i strach.
To cud, że
on jeszcze w ogóle żyje. I do tego jest przytomny! Chyba, jako jedyny wytrzymał
tak długo...
Ale to już
dla niego koniec. I dla nich wszystkich.
Powoli
podniosłem nogę obserwując uczucie ulgi błyszczące gdzieś na dnie jego oczu.
Potem na powrót przygniotłem jego dłoń obcasem buta, wyrywając tym samym z jego
gardła przeraźliwy krzyk. Kości zachrupotały nieprzyjemnie.
- Wiesz, że
nieładnie jest się bawić cudzymi zabawkami, prawda? - Mocniej naparłem obcasem,
patrząc jak pozostałości twarzy mężczyzny wykrzywiają się w grymasie bólu. - On jest wyłącznie moją zabawką. Wszyscy
o tym wiedzą. Więc dlaczego to zrobiłeś?
Czekałem
kilka sekund na odpowiedz. Lecz ona nie nadeszła. Chyba trudno jest mówić ze zgruchotaną
szczęką, prawda? Zaśmiałem się szaleńczo.
- Ależ
oczywiście nie musisz odpowiadać na moje pytanie! Kiedyś na pewno zdobędę tą
informację... Ale, teraz musisz ponieść konsekwencje swoich czynów.
Powolnym
ruchem wyciągnąłem pistolet z kieszeni kurtki. Idealnie leżał w mojej dłoni.
Przyłożyłem chłodną lufę broni do skroni mężczyzny. Powolnym ruchem położyłem
palec na spuście.
- Jakieś
ostatnie słowa? - Spytałem z kpiącym uśmieszkiem. - Ach~! Jak mogłem zapomnieć?
Przecież teraz n-i-e- m-o-ż-e-s-z s-i-ę o-d-e-z-w-a-ć~! - Przeliterowałem dźwięcznie
ostatnie wyrazy, obserwując, jak panika w jego oczach narasta.
Pociągnąłem
za spust.
W ciemnej
alejce rozbrzmiał huk wystrzału. Na mojej twarzy i ubraniach osiadły krople
krwi. Cały czas patrzyłem się w jego oczy i obserwowałem, jak gaśnie w nich to
osobliwe światło i wszystkie emocje. Jego twarz zamarła w wyrazie bólu. Już na
zawsze.
Wyprostowałem
się i rozglądnąłem wokół. W całej alejce leżały porozrzucane w nieładzie ciała.
Wszystkie były już tak samo zmasakrowane i zimne.
-
Zrobiliście jeden nieodpowiedni krok. A teraz co? Jesteście już tylko kupą
gnijącego mięsa i roztrzaskanych kości. – Kopnąłem jedno z ciał całą siłą w
głowę. W alejce rozbrzmiał odgłos łamanych kręgów szyjnych. – Myśleliście
kiedyś, jak to jest umierać? Chyba raczej nie, prawda? Ale krzywdziliście,
gwałciliście i zabijaliście bez opamiętania, nie mając żadnych idei, oprócz
przemocy. Zabawiliście się moją zabawką i ją zepsuliście. Zniszczyliście moją
grę. I co was spotkało? Sami zostaliście zabici. To karma.
Odwróciłem
się w kierunku wylotu uliczki i ruszyłem w stronę światła.
***
Tydzień wcześniej...
- Oj,
Namie-san~! Czy mogłabyś uczynić tą przysługę światu i od czasu do czasu,
zrobić coś porządnie? - Spytałem z wyczuwalną pretensją w głosie i spoglądnąłem
na nią znad monitora komputera.
Zaskoczona
moimi pretensjami stała na środku biura z aurą, aż ociekającą chęcią mordu.
- Przecież
zrobiłam wszystko, tak jak mówiłeś. Więc w czym problem? - Wysyczała przez
zaciśnięte zęby.
Cały czas
doskonale opanowana, denerwowała się tylko wtedy, gdy ktoś wytykał jej błędy.
No i, jeszcze oczywiście traciła swoją cierpliwość, jeśli coś zagrażało jej
braciszkowi... Ah~ ta miłość kazirodcza. Lubiłem wyprowadzać ją z równowagi.
- Nigdzie
nie ma moich notatek z wczorajszego wyjścia. - Rzuciłem niedbale, odchylając
się na fotelu.
- Kładłam je
rano na biurku. - Obróciła się tyłem do mnie i wróciła do układania na regałach
stert segregatorów i książek.
- A widzisz
je tu gdzieś? - Spytałem wskazując dłonią blat mebla. - Bo ja nie. - Udałem
chwilowe zamyślenie, po czym kontynuowałem z wrednym uśmieszkiem. - Chyba nie
chcesz mi wmówić, że ślepnę? Co, Namie-san~? - Wypowiedziałem jej imię dźwięcznie.
- Nie chcę
ci nic wmawiać. - Spojrzała na mnie przez ramię z wyraźną irytacją malującą się
w oczach. - Ale czy w końcu mógłbyś przestać się bawić i wyciągną te dokumenty
z szuflady?
Jednak mnie
przejrzała... A szkoda. Mogłem mieć z dokuczania jej tyle radości...
- Oj,
Namie-san... Ty wszystko potrafisz zepsuć. - Odparłem z wyrzutem i wyciągnąłem
spod biurka zapisane starannym pismem kartki papieru. - Wcale nie umiesz się
bawić...
- Znajdź
sobie lepiej inny obiekt do swoich głupich żartów.
- Ale mi się
n-u-d-z-i~! - Wykrzyknąłem i zacząłem się obracać na fotelu.
- Jak
naprawdę, aż tak bardzo ci się nudzi, to idź podrażnić dzikie zwierzęta w zoo.
- Rzuciła z przekąsem. – Może jakiś zdesperowana bestia cię zje.
Puściłem jej
ostatnią uwagę koło uszu.
- Nie lubię
chodzić do zoo... - Nagle w mojej głowie zapaliła się zielona lampka. - Idę do
Ikebukuro. - Rzuciłem szybko w stronę mojej sekretarki, porwałem z wieszaka kurtkę
i wybiegłem z mieszkania.
***
Wędrowałem
po Ikebukuro już od dobrej godziny, zbierając przydatne informacje oraz z
utęsknieniem wypatrując w tłumie blond czupryny i latających przedmiotów. Ku
mojemu zdziwieniu, nigdzie nie dostrzegłem ani jednego, ani drugiego. Widocznie
bestia z Ikebukuro musiała się dzisiaj bardzo dobrze kontrolować. Idealna
okazja dla mnie, żeby go sprowokować i zniszczyć przy tym część dzielnicy!
Ale
wcześniej przydałoby się zdobyć trochę energii na nasz pościg.
Przemierzając,
nadmiernie zatłoczone o tej porze dnia ulice, dotarłem do „Russian Sushi”. Zaglądnąłem
do środka przez przeszkloną ścianę. Wewnątrz lokalu panował taki sam zamęt, jak
wszędzie indziej. Ale przecież z powodu takiej błahostki nie zrezygnuję z
porcji mojego tuńczyka.
Otworzyłem
drzwi i zanurkowałem w tłum, zwinnie przeciskając się między ludźmi i
skutecznie unikając ich łokci.
Po chwili
stałem już przy ladzie. Simon zauważył mnie od razu, pytając, przez ogólny
harmider i krzyki, czy przyszedłem po to co zwykle. Skinąłem tylko głową na
znak twierdzący, a kilka sekund później lawirowałem z niedużym pakunkiem między
sylwetkami w stronę wyjścia. Zobaczyłem jeszcze kontem oka, jak Rosjanin macha
do mnie ogromną dłonią i wykrzykuje coś w moim kierunku. Przecież zapłaciłem mu
odpowiednią cenę, więc czego może chcieć? Prawdopodobnie była dzisiaj promocja
i może chciał wydać mi resztę? Intuicja kazała mi się wrócić i sprawdzić, jaką
sprawę ma do mnie Simon, ale rozsądek podpowiadał mi, bym możliwie, jak
najszybciej ewakuował się z moim obiadem z tego tłoku. Jeszcze ktoś niechcący
mógłby mi wytrącić pudełeczko z rąk, i co wtedy? Resztę odbiorę kiedy indziej. Nie
zważając na krzyki Rosjanina, ponownie ruszyłem w kierunku wyjścia.
***
Zaledwie
kilkanaście minut później siedziałem na ławce w parku, obserwując niebo i
zlizując z palców smak ootoro. Pogoda była idealna. Słońce świeciło jasno,
ogrzewając swoimi promieniami, a delikatny wiaterek poruszał leciutko kosmykami
moich włosów. Pogoda iście sielankowa. Spojrzałem na puste pudełeczko leżące
obok mnie. Chociaż czułem się już najedzony, z chęcią zjadłbym jeszcze trochę.
Powinienem chyba kupić dwie porcje...
Leniwym
ruchem sięgnąłem do kieszeni i wyciągnąłem jedną z komórek. Przetarłem jeszcze
lekko przetłuszczonym palcem ekranik, by ją odblokować. Smuga powstała przy tym
na środku urządzenia mieniła się różnymi kolorami. Fascynujące...
Spojrzałem
na godzinę ukazaną na wyświetlaczu. Uśmiechnąłem się sam do siebie. Jak to
dobrze jest byś w odpowiednim miejscu o odpowiednim czasie!
Dzisiaj
Shizu-chan, jak co tydzień, miał spotkać się z Tomem na obrzeżach tego parku. A
tak się składało, że zawsze szedł tą samą drogą przysiadając na samotnej ławce
i zapalając papierosa. Dzisiaj ta sama ławka nie była już samotna.
Towarzyszyłem jej JA i razem wyczekiwaliśmy na naszego wspólnego znajomego.
Minęła
minuta, potem druga i kolejne, leniwie odmierzając czas. Spojrzałem na telefon.
Shizu-chan zawsze był niezwykle pilny i odpowiedzialny, jeśli chodziło o pracę.
A w szczególności po tym numerze, który mu kiedyś wywinąłem. Ale... Dzisiaj
spóźnił się już o 27 sekund! Jak zwykle zaskakiwał mnie tą swoją nieprzewidywalnością,
którą potrafił zepsuć każdy mój plan. Tak było i tym razem.
Spojrzałem
na drogę, w kierunku z którego powinien nadchodzić. Pusto.
Albo nie...
Zdecydowanie nie mogłem powiedzieć, że nic tam nie było. Zamiast pierwotniaka
którego się spodziewałem, pojawił się inny, ale mieszczący się w tym samym
przedziale inteligencji.
Po chodniku
ospale pełzła gąsienica. Duża i tłusta, o barwie soczystej trawy, powoli
poruszała małymi nóżkami. Dałem radę zauważyć ją nawet z tej odległości. Ale
nie ja jeden.
Z gałęzi
zleciał wprost w kierunku larwy, mały ptaszek. Więc to on tak hałasował w
koronie tego drzewa... Wylądował zaraz koło robaka, przyjrzał mu się uważnie,
po czym złapał go w dzióbek. Zielona istotka próbowała się ratować, energicznie
wyginając swoje ciałko we wszystkie strony. Jednak jej próby nie poskutkowały,
a szkoda, bo pewnie za kilka dni zaczęłaby nowe życie, rozwijając swoje
skrzydła w innej postaci.
Jednak
jedynym, który rozłożył teraz skrzydła był ów mały ptaszek. Zadowolony
posiłkiem, nieostrożny, wzbił się w powietrze. Głupi! Czujności nigdy nie można
stracić. Jak to mówią - człowiek uczy się na błędach. Ale najwyraźniej ta sama
zasada nie może tyczyć się zwierząt.
W kierunku
lecącego malucha zapikował jakiś inny ptak, raczej nie mając przyjaznych
zamiarów. W promieniu słońca zabłysł ostry, niczym mój nóż, szpon. Ułamek
sekundy później o trawę uderzyło małe bezwładne ciałko o zakrwawionych
piórkach, a zaraz obok ofiary wylądował myśliwy, rozrywając ją zakrzywionym
dziobem.
Ptaszek już
raczej nie nauczy się niczego na swoim błędzie. Albo nie. Pewnie się czegoś
nauczył, ale nie da rady zastosować tej wiedzy w praktyce. A czasu nie da się
cofnąć, by naprawić swoje błędy, tak samo jak nie można uniknąć śmierci. Przecież
i tak każdy z nas umrze. Pozostaje tylko pewne dość istotne pytanie - kiedy i
jak?
Wszystko to
trwało zaledwie kilka sekund, a przedstawiało najstarszą i najważniejszą zasadę
rządzącą światem - przeżyją tylko najsilniejsi.
***
Znów
przechadzałem się uliczkami Ikebukuro.
Kilka minut temu opuściłem park, po dwóch godzinach wypatrywania
Shizu-chana. Czyżby było możliwe, że zmienił godziny pracy? Będę się musiał
dowiedzieć tego jeszcze dzisiaj! Nie interesowałem się nim od dwóch tygodni, bo
cały swój poświęcałem zleceniu od Shikiego, które dotyczyło nowego gangu
panoszącego się na jego terytorium. Nieprzyjemna sprawa. Informacje niezwykle
trudne do zdobycia, ale czym są takie płotki dla najlepszego informatora?
Z
rozmyślania wyrwał mnie silny podmuch chłodnego wiatru, przed którym nie
ochroniła mnie nawet moja wspaniała kurtka. Spojrzałem w niebo. Pogoda o tej porze
roku, jak zwykle dawała się ponosić swoim kaprysom. Pół godziny temu
wygrzewałem się w promieniach słońca, a teraz przeszedł mnie dreszcz zimna.
Zapowiadało się na dość potężną burzę.
Gdy pierwsze
krople deszczu uderzyły o chodnik, zarzuciłem na głowę kaptur. Moje pole
widzenia było teraz trochę bardziej ograniczone, ale nie przeszkodziło mi to
wcale w obserwacji ludzi, uciekających pod zadaszenia lub chowających się przed
zmoknięciem w sklepach. Ludzie są tacy przewidywalni...
Chyba jako
jedyny, a raczej na pewno tylko ja, paradowałem skocznym, lecz nieśpiesznym
krokiem przez ten zgiełk. W powietrzu, aż dało się namacalnie odczuć panikę.
Jak oni mogą się bać? Ci ludzie... Cały czas czują strach. Przed wszystkim. Że
mogą stracić pracę, że coś może stać się ich bliskim i o podobne błahostki, nie
warte zachodu. I to dlatego jestem ponad nimi wszystkimi! Tak! Izaya Orihara
nie odczuwa takich słabości, jak strach!
Deszcz
rozpadał się na dobre, przeradzając się już w ulewę. Gdzieś w dali rozbłysło
jasne światło, a potem rozbrzmiał huk pioruna. Przebiegające koło mnie skąpo
odziane licealistki zaczęły piszczeć i przyspieszyły znacznie bieg potrącając
innych przechodniów. Zwykła zmiana pogodowa, a potrafi wywołać tyle emocji!
Gdzieś w
tłumie mignęła mi znajoma sylwetka, odziana jak zwykle białym kitlem lekarskim.
Było niemożliwością, żeby okazało się, że jest to ktoś inny od Shinry. Przyspieszyłem
kroku, by nadążyć za nim.
Udało mi się
go dogonić jednak dopiero przed wejściem do szpitala, całą drogę biegł jak
oszalały. Słysząc, jak wykrzykuję jego imię odwrócił się powili na chodach
wejściowych do budynku. Na jego twarzy malowało się zaskoczenie, które potem
zastąpiła czyste oburzenie i gniew.
- Izaya-kun!
- Zaczął krzyczeć na mnie we wściekłości, zbiegając szybko po schodach. Nigdy
nie widziałem u niego jeszcze tak mocnych emocji złości, jak teraz. - Jak mogłeś! Rozumiem, że się nienawidzicie,
ale żebyś posuwał się do takiej bezczelności i przychodził tutaj po tym, co mu
zrobiłeś... Nie dam ci go do końca zabić! Nie pozwolę na to! Słyszysz?
Pierwszy raz
w życiu nie wiedziałem co powiedzieć. Stałem przed nim, a moje oczy powiększały
się w niedowierzaniu, kiedy słyszałem kolejne oskarżycielskie słowa padające z
jego ust.
- Shinra...
- Spojrzał na mnie groźnie, słysząc swoje imię. - O co ci chodzi? Kogo mam nie
zabijać?
Teraz lekarz
patrzył na mnie zdziwiony. Jednak po chwili wrócił do poprzedniego stanu i
zmierzył mnie uważnie wzrokiem.
- Izaya...
Ty nic nie wiesz? - Od jego okularów odbiło się nagły blask błyskawicy. -
Shizuo jest w śpiączce. Podobno to ty do niego strzelałeś.
Gdzieś
blisko rozbrzmiało kolejne uderzenie pioruna, jednak ja już go nie usłyszałem.
Powoli, jakby w zwolnionym tempie, docierały do mnie słowa mojego znajomego.
Chwilę później, gdy zrozumiałem już, co próbował mi przekazać, poczułem
nieprzyjemny ucisk w klatce piersiowej. Moje ciało przeszył lodowaty dreszcz.
Nie był on jednak spowodowany mocnym podmuchem wiatru, który zrzucił mi z
głowy, a odsłaniając tym samym moją twarz przed deszczem. Słodkie krople
płaczącego nieba mieszały się z tymi moimi - słonymi, które chwilę wcześniej
zaczęły spływać po moich policzkach.
***
Dwa miesiące później...
Shinra
krzątał się nerwowo po pomieszczeniu, cały czas coś poprawiając lub
przekładając. Już na pierwszy rzut oka widać było, że czuje się bardzo niepewnie.
Za każdym razem zadawał mi to samo pytanie:
- Izaya...
Ty naprawdę nie masz nic innego do roboty? - Spytał z troską w głosie i tym
razem. Spojrzałem na niego półprzytomnie. - No, wiesz... Nie żeby mi to jakoś
szczególnie przeszkadzało, ale... Obawiam się, że jak Shizuo-kun się obudzi, to
nie będzie szczęśliwy, że przesiadujesz tu każdego dnia...
- Czytałem,
że ludzie w śpiączce słyszą wszystko, co się wokół nich mówi, więc i tak już pewnie
wie. Może... jak skoczy mu porządnie adrenalina, to się w końcu obudzi?
Lekarz przypatrywał
mi się jeszcze chwilę, ale później pokiwał tylko z rezygnacją głową i wyszedł z
sali szpitalnej.
Tak, to co
mówił było prawdą. Kiedy dowiedziałem się, że ktoś odważył się zepsuć moją
własność, po prostu... nie potrafiłem zostawić tego bez echa. Zdobycie
informacji, których szukałem prawie bezskutecznie przez dwa tygodnie, zabrało
mi tylko tydzień. Potem... Spotkała ich kara za dotykanie cudzych rzeczy.
Tropiłem każdego z nich, zabijałem go, a na koniec rujnowałem życie jego rodzinie,
jeśli oczywiście tylko ją posiadał.
Miejsce ich
egzekucji zostało znalezione przez policję dopiero kilkanaście dni temu. Pewnie
nawet nikt nie zainteresowałby się ich zniknięciem, gdyby nie roznoszący się w
pobliżu smród rozkładających się ciał, przypiekanych dodatkowo promieniami
ciepłego, letniego już pawie słońca. Najpierw rozeszła się plotka o rzekomym
zbiorowym samobójstwie dla idei jakiejś nowej sekty. Dopiero, gdy odkryto tożsamości
zamordowanych ogłoszono oficjalnie, że było to kolejne wyrównywanie rachunków
między gangami. Zresztą, nie mijało się to dużo z rzeczywistością. Shiki-san
doceniając mój trud, zapłacił mi pięć razy tyle ile obiecywał na początku i
zadbał o to, by nie padły na mnie żadne podejrzenia. Krótko mówiąc - udany
interes.
Tylko jedna rzecz
mnie niepokoiła. Dlaczego przychodziłem tu codziennie?
Samo
przesiadywanie w tym pokoju powodowało we mnie dziwne uczucia. Cztery białe
ściany, drażniące ostre światło jarzeniówki, nadające im sterylny wygląd. Masa
piszczących i szumiących urządzeń tworzyła, jakby mur dookoła łóżka szpitalnego.
Wstałem z krzesła i podszedłem bliżej, oglądając ten sam widok, który po raz
pierwszy zobaczyłem dwa miesiące temu. Shizu-chan leżał na materacu, pogrążony
w głębokim śnie przez cały ten czas. Taki spokojny...
- Shinra tu
był, wiesz? - Usiadłem na skraju materaca i przeczesałem palcami jego blond
włosy, jak zwykle rozrzucone we wszystkie strony w nieładzie. Są stanowczo za
długie. Powinienem je trochę przyciąć. - Celty też dzisiaj tu była. Z planu
urwał się nawet Kasuka, choć nie był taki rozmowny, jak tamta dwójka. Ale
pewnie i tak najbardziej cieszyłeś się, kiedy on przyszedł, prawda? Ach, i
jeszcze przyniósł ci kwiaty. Postawiłem je na parapecie, na miejscu tych, które
już zwiędły.
Spojrzałem w
stronę otwartego okna. Pogoda była doskonała na spacerowanie po Ikebukuro i
zbieranie informacji. Więc dlaczego siedziałem tu, przy nim, i opowiadałem mu
to wszystko?
Na samym początku
myślałem, że przyciąga mnie tu chęć zabicia Shizu-chana, ale to uczucie minęło,
gdy tylko wykończyłem tamten gang. A potem wybrałem przychodzenie tu codziennie i opiekę nad nim, zamiast biegać
po mieście i bawić się ludźmi, pod jego nieobecność. Zresztą... robiłem tak
przez kilka pierwszych dni, ale niespodziewanie szybko stałem się znudzony tym,
jak tłum ulegał wszystkim moim działaniom. Czułem, że coś jest nie tak jak
powinno, że brakuje jednego, ale dość istotnego elementu. Oczywiście był nim
Shizu-chan.
Wstałem z
materaca i podszedłem do okna, by je zamknąć. Wieczorami było jeszcze stanowczo
za chłodno, by móc spać przy otwartym. Jednak zamarłem w pół ruchu, gdy mój
wzrok padł na wazon z kwiatami i niezwykle barwne stworzonko, wygrzewające
swoje skrzydełka w ostatnich promieniach zachodzącego słońca. Delikatnie
wziąłem je w swoje dłonie i wyłożyłem ręce przez otwarte okno. Motyl był
niezwykle spokojny. Leżał jeszcze chwilkę, ale potem zatrzepotał szybko
skrzydełkami i odleciał. Przypomniała mi się sytuacja sprzed dwóch miesięcy.
Podszedłem
do łóżka i nachyliłem się nad nieruchomą postacią. Nasze twarze były tak blisko
siebie, że czułem ciepło bijące od jego ciała.
-
Shizu-chan, wiesz... - Wyszeptałem cicho w jego usta. - ... że przeżyją tylko
najsilniejsi?
*** The end ***
To było słodkie *O*
OdpowiedzUsuńChodzi mi tutaj o wstęp, rozwinięcie i zakończenie ^~^
Mam nadzieję, że Shizuo się obudzi TT3TT
Smutno by było, gdyby to się nie wydarzyło.
Strasznie zadziwił mnie ten moment:
'- Izaya... Ty nic nie wiesz? - Od jego okularów odbiło się nagły blask błyskawicy. - Shizuo jest w śpiączce. Podobno to ty do niego strzelałeś.' To był szok po całej linii. Ale potem się wyjaśniło i było dobrze ^~^
Podobało mi się również to, jak Izaya przyglądał się tej małej, włochatej, zielonej gąsienicy. To było urocze ^~^
Na początku, odezwała się we mnie moja sadystyczna natura hehehe xD
Z chęcią przeczytałabym część drugą, jeśli taka byt była.
POZDRAWIAM~!
Smutne i urocze :'3 mam nadzieję, że Shizuo się obudzi :c podoba mi się reakcja Izayi, to że siedzi przy Shizu-chanie i że mu wszystko opowiada. Cudowny oneshot :3 są szansę na kontynuację?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
;-; płakać się chce...Shizu-chan wstawaj!
OdpowiedzUsuńCudowne i takie smutne ;-; Izaya mnie zdziwił swoimi przemyśleniami, były takie no... w jego stylu. Niech Shizu-chan się obudzi, błagam. Jestem taka ciekawa co on wtedy zrobi. Mam nadzieję ze napiszesz drugą część :)
OdpowiedzUsuńWoow... no to sprawiłaś, że serio czuję się dość... poruszona tym oneshotem. W swej istocie jest taki... jakiś wyjątkowy i ciekawie napisany.
OdpowiedzUsuńPrimo: Izaya. Wręcz doskonale zachowany charakter i zachowanie tej postaci. Serio, nie mogę wyjść z podziwu, jak kanoniczny wyszedł ci on. Wszystkie te przemyślenia, uwagi, zemsta, irytacja spowodowana zaatakowanie ,,jego'' zabawki - po prostu zajebiście ci to wyszło. Cały on jest taki dokładnie, jaki być powinien. To dość niezwykłe.
Secundo: miło mi, że opisałaś przebieg zemsty Izayi. Ogromnie mi się podoba jego ,,wykład'' na temat zabawy czyjąś zabawką oraz to w jak ciekawy sposób pozbył się ich. Albo to, jak czeka na Shizuo na ławce i to przesiadywanie w szpitalu. Śliczne.
Tertio: te wszystkie wzmianki o tych motylach, gąsienicach i przemyślenia - po prostu niesamowite.
Może jestem dziwna, ale ja tam nie chcę kontynuacji. Nie. Wg mnie ten oneshot jest zakończony w dobrym momencie. Zostawia duże pole do refleksji, a ja lubię takie otwarte zakończenia. Myślę, że ostatnio zdanie idealnie wszystko podsumowuje - niezależnie od tego czy Shizu-chan się obudzi, czy nie - wywarło to na mnie niezwykłe wrażenie.
Całość jest po prostu... fantastyczna.
Pozdrawiam
Waaa~ *.*
OdpowiedzUsuńTo było takie śliczne... Spodobało mi się to o tej "zabawce",, to było takie Izayowate. I jak tak Izaya sobie siedział w tym szpitalu obok Shizusia, to ja tak sobie pomyślałam, że to całkiem podobne do tego, jak dzieci czekają na naprawienie zepsutej zabawki. Pamiętam jak sobie zepsułam coś, albo jak ktoś mi to zepsuł, to siedziałam przy tacie tak długo, aż tego nie naprawił i tak uważnie patrzyłam na cały ten proces .3. Z Izayą według mnie mogłoby być tak samo...
A ten moment z gąsienicą xD na początku takie 'WtF?! Co do tego wszystkiego ma pulchny zielony robaczek?!'. Jak przyleciał ptaszek, a potem jak inny, większy ptaszek zabił ptaszka, to od razu pomyślałam sobie o łańcuchu pokarmowym o.o
Co do tego motylka na końcu, to przypomniała mi się Alicja w Krainie Czarów i to jak tamta gąsienica paliła tą fajkę i potem się w motylka zamieniła^^ hehe, ale jak tak teraz myślę... to w sumie Shizuś też jest jak taka gąsienica teraz, co nie? I jak się obudzi (oby ;-;) to się zmieni w motylka~! Tak jakby... znaczy się.. przynajmniej ja to tak postrzegam.
Matko xD cały ten komentarz jest pełny tego co mi się z czym kojarzy :D cóż, przynajmniej jest na temat~!
Ten oneshot był śliczny ;-;
I w ogóle to tęskniłam za tobą dawno cię tu nie było ;-; Ale fajnie, że to całe piekło w szkole dobiega już końca^^
WRÓCIŁAŚ!!!! Dzięki ci!Jestem tak zmęczona ,że niechce mi sie nic czytać ,ale twojego one-shota przeczytałąm dwa razy ;3 Mam nadzieje ,że szybko wrócą dołki i jak pies z kotem ;3 Czekam z niecierpliwością i zapraszam do mnie ;3
OdpowiedzUsuńWitam,
OdpowiedzUsuńbardzo mi się ten shocik podobał, Izaya siedzi w szpitalu przy Shizuo, i rozliczył się ze wszystkimi, którzy za tym stali...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Ohayo! Jeżeli nie masz co robić z wolnym czasem i chcesz go przepieprzyć na głupoty, to zapraszam serdeczniasto na http://rafael-bielecki-yaoi.blog.onet.pl, gdzie dzieją się tak posrane rzeczy, że się to w pale nie mieści! Bielecki w Hogwarcie to armageddon, Bielecki w Hogwarcie przy Lucjuszu Malfoyu to ZAGŁADA.
OdpowiedzUsuńParodia ceniona sobie przez Towarzystwo Yaoistek, Klub Pensjonariuszy Emerytów, Izbę Poselską i pana Tadzia spod dziesiątki.
Zapraszam - także po wymianę linkową!
Pozder
Anix
Jak pisałam wcześniej, dopiero zaczynam i nie przeczytałam wszystkiego O.o Ale to naprawdę mi się podobało. Nie lubię smutnych ficków (może dlatego, że od razu płaczę?), ale gdy to przeczytałam, poczułam coś dziwnego ;p Może to efekt uboczny tak zajeb..zajefajnego oneshota? xD
OdpowiedzUsuńTakie słodkie OwO Szkoda, że to już koniec i że Shizuś się nie obudził ;-; No ale i tak mi się podobało.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam